środa, 4 lipca 2007

Accept - Staying A Life

Udo Dirkschneider - mały człowiek z wielkim głosem - ten slogan z pisma Non-Stop do dziś mi tkwi w pamięci:) Chociaż muzyka metalowa stoi u mnie w słuchaniu troszkę dalej, to jednak jest sporo grup, po które chętnie sięgam. Gdy pod koniec roku 1985 słuchaczami zawładnęła piosenka Metal Heart , byłem jednym z tych, którzy stawiali na ten utwór w radio. I udało się! Piosenka dotarła na szczyt listy programu Trzeciego! Twardzi znawcy gatunku kręcą nosami, że wokal Udo jest dla nich drażniący, zbyt ,,koguci", jak raz usłyszałem - jednak nie mi tu takie rzeczy oceniać - ponieważ to co mnie tu pociąga, to ich energetyczny rytm i niezłe solówki gitarowe. I tylko tak podchodzę do muzyki Accept. Nie doszukuję się w nich typowego, niemieckiego, topornego rzemiosła - fakt, często uderza tu i ówdzie - ale dzięki temu często melodyjne utwory nie brzmią kiczowato.

Koncert Accept - Staying A Life ( żartobliwa parodia Staying Alive - grupy Bee Gees) to dziewiętnaście napakowanych metalicznym brzmieniem znanych utworów grupy.
Album otwiera słynny Metal Heart - z równie sławetną gitarową wstawką utworu ,,Dla Elizy" Ludwig`a Van Beethoween`a - dla rozkręcenia publiczności. Jeżeli ktoś jeszcze się nie rozgrzał, to ma drugą szansę - wątpię, by ktoś przy Breaker ( utwór rozrywa na kawałki) zachował stoicki spokój, chyba tylko jakiś pismak w garniturze. Inny mocny punkt programu to Burning - tutaj gitarowe solo zostaje maksymalnie wyciśnięte, chociaż są też i zdania, że jak gitara wytrzymała, to i solówka nie była taka jak mówię... zwróćcie uwagę na końcowy fragment - gdy zasuwa coraz prędzej jak lokomotywa :O

Znalazło się także miejsce na popisy solowe gitarzysty - Wolf Hoffmann przedstawia tutaj swoje wersje znanych utworów m. innymi słyszymy nawet In the Hall of Mountain King - jednak moim zdaniem jest to tylko taki przerywnik, by wokalista sobie mógł ,,oddechnąć", ogólnie bez rewelacji.
Album ten został wydany w roku 1990 - a zawiera nagrania koncertowe z wcześniejszych lat - konkretnie z roku 1986, znakomita pamiątka z czasów, które chyba w takim tonie nie wrócą ...

1. Metal Heart
2. Head over Heels
3. Breaker
4. Guitar Solo Wolf
5. Restless and Wild
6. Screaming for a Love-Bite
7. Son of a Bitch
8. Up to the Limit
9. Living for Tonight
10. London Leatherboys
11. Love Child
12. Princess of the Dawn
13. Neon Nights
14. Flash Rockin' Man
15. Burning
16. Dogs on Leads
17. Fast as a Shark
18. Balls to the Wall
19. Outro (Bound to Fail)

6 Comments:

Blogger Low said...

Mialem to kiedys na kasecie [scisle na dwoch kasetach] i uwazam ze to bardzo dobry koncert... Choc szczerze mowiac dla mnie ich albumem no1 pozostanie Balls To The Wall ale to oczywiscie studyjny wypiek. Z tymi koncertowkami to roznie bywa, nie zapomne jak w jednym z pism muzycznych ukazala sie informacja ze zespol x [nazwe litosciwie przemilcze] nagrywa w studio swoj nowy koncertowy album...
Ale to nie dotyczy Accept. Dzieki za zapodanie a przy okazji to nawet fajnie ze blog sie metalizuje [Def Lep, Accept]. Pozdrawiam.

środa, 04 lipca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Hej !
No to dałeś czadu. Dla mnie z płyt Acceptu numer 1 to Rosyjska ruletka a zaraz potem Metalowe serducho..a Koncercik mi się podobał chociaż ze mnie metalowiec....ale lubię takie granie.Accept, Kingdom Come czy Metallica ( ale tylko czarny album ) to jak najbardziej - to taki bardziej dyskretny szczęk blach by nie powiedzieć sweet metal ale sami przyznajcie ile w tym przebojowości i solidnego grania. I taka uwaga, zawsze ostrożnie podchodzę do koncertówek bo większość kapel po prostu gdzieś tam wysiada. Mnie się podobało i masz niestety rację, takie granie to już historia.
PS
Robert !
Niedawno kupiłem sobie składaka Al Stewarta a gdzieś tam w necie dorwałem się do dawno niesłyszanego utworu "Ostatnie dni tego stulecia". Cudna sprawa, głos charakterystyczny i pomyślałem sobie jak dawno gościa nie słyszałem. Może jakiś post o tym artyście ?
Tomasz

środa, 04 lipca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Al Stewart- żaden problem, ale chyba nie uda mi się zrobić olbrzymiego postu o nim ,,na jeden raz", ponieważ od lat 60tych do dzisiaj to TROCHĘ tych płyt już jest nagranych... :)
A czy jest jakaś płyta Al Stewart`a którą koniecznie na pierwszy rzut byś chciał tutaj? Mam dostęp do szerszej dyskografii...

Mi wokalista kojarzy się z piosenką Rumours of War - z fanfarami a`la Forever Young Alphaville:)

ROb.

środa, 04 lipca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Fantastycznie - Robercie, jeśli mogę Cię prosić to proszę przedstaw kilka produkcji Al Stewarta z lat 80-tych ( a jak ), z płytką z 1984 roku na czele. Powiem tak, nie znam w całości jego albumów poza Rokiem kota, single i utwory promowane bardzo mi się podobają. Dzięki Robert.
Tomasz

czwartek, 05 lipca, 2007  
Anonymous Anonimowy said...

Dla fanów Marca Almonda
Marc Almond - Stardom Road (2007)

http://www.mediafire.com/?6hdi5bb9ivw
Pozdr.
Tomasz

czwartek, 05 lipca, 2007  
Blogger frodo said...

Ach, te wspomnienia...
Byłem na koncercie Accept (ponad dwadzieścia lat temu, w Gdańsku). Fajny show. Nie byli tacy spontaniczni jak Budgie (ich koncerty w Katowicach to chyba najlepsze występy na żywo, jakie widziałem w życiu) - nie ten "przedział" artystów - ale wszystko doskonale zgrane i przygotowane z niemiecką precyzją.
Przy okazji podzielę się refleksją: nie potrzeba laserów, tłumu tancerek, ważącej wiele ton scenografii; nie trzeba wysadzać w powietrze sali koncertowej, żeby "dać czadu". Udowodnił to amerykański Overkill (na którejś Metalmanii w latach osiemdziesiątych to było). Na scenę wyszło czterech kudłatych gości, powiesili szmatę z nazwą zespołu i zagrali tak, że do końca życia będę pamiętał - po prostu OGIEŃ! Podobnie wspominam koncerty Budgie i Saxon: ogromny ładunek autentycznych emocji i miłości do grania...

frodo

poniedziałek, 16 lipca, 2007  

Prześlij komentarz

<< Home