czwartek, 31 marca 2011

John Foxx: wzajemne oddziaływanie

Matematyk, ogrodnik, szara eminencja, geniusz, romantyk, fotograf, w końcu - żywa legenda muzyki elektronicznej. Po zbyt eksperymentalno - ambientowym D.N.A., który nie zawładnął moim sercem,  Mister Foxx połączył siły z Benem Edwards, znanym jako Benge.

,,To znakomity muzyk" - mówi Foxx - ,,Jest także utalentowanym producentem.Przypomina mi bardzo Conny Planka, który w Niemczech nagrywał z Kraftwerk oraz Neu! ( Conny Plank był także producentem płyty Ultravox! - Systems Of Romance, jeszcze z Johnem Foxxem jako wokalistą grupy - dop. ROb) Podobnie jak u Planka, u Benge spostrzegłem hojność i całkowite oddanie się muzyce. Oni nawet wyglądają podobnie".

Benge prowadzi studio muzyczne o nazwie Play Studios w Londynie, w którym znajduje się potężny zbiór starych syntezatorów oraz innych elektronicznych urządzeń rejestrujących. Podobno jest to jedna z największych kolekcji syntezatorów w Wielkiej Brytanii.

John Foxx and the Maths - Interplay

Przejdżmy do muzyki, ponieważ tym razem jest już o wiele, wiele lepiej niż na DNA. Otwierające album nagranie Shatterproof - z dość twardym i electropunkowym zacięciem może nie przekonało mnie do końca, jednak jest tu tak wiele różnych smaczków elektronicznych, że może to one mnie tak przytłoczyły :)
Nagranie Catwalk to już melodyjny Foxx. Dość szybko wpadające w ucho brzmienia przypominające pierwsze solowe nagrania artysty. Evergreen znamy już z ,,internetowych próbek", to Foxx w czystej postaci no i ten syntezatorowy przerywnik, który wprawia w pozytywne wibracje. Czasami sny okazują się jawą, już traciłem nadzieję, że będzie coś w starym, nostalgicznym stylu... chociaż Foxx w jednym z wywiadów podkreślił, że Interplay to nie jest nostalgiczna podróż. Następna kompozycja to Watching A Bulding On Fire - nagrana wspólnie z Mirą Aroyo (Ladytron) - mimo obaw, że jest to podobno jeden ze słabszych numerów na płycie ( jak to wyczytałem na jednym z blogów), wcale nie jest zły, dodatkowo   kojarzy mi się jakoś z... rokiem 1983, nie wiem jak to określić, ale dżwięki przenoszą mnie właśnie w tamten konkretnie rok.

Utwór tytułowy - Interplay. Nie, to trzeba napisać dużymi literami : INTERPLAY. Mocno klimatyczna kompozycja, coś w stylu grupy Japan, którą pod rząd przesłuchałem z pięć czy sześć razy. Brakuje obecnie takich nagrań, jednak Foxx, mimo upływu czasu, wciąż przynosi nam sporo romantyzmu. Szkoda jednak, że utwór jest strasznie krótki.
Summerland to następny kamyczek w elektronicznej podróży. Bez przepychu, dobrze przemyślany i zgrabnie złożony utwór. The Running Man także trzyma poziom, a syntezator wibruje niczym w starych dobrych czasach płyty Metamatic. Na pewno John Foxx miał sporo zabawy przesiadując godzinami w studio (chociaż dłubanie przy syntezatorach analogowych niejednego muzyka doprowadzało  do szewskiej pasji). W każdym nagraniu pobrzmiewają tak zróżnicowane dżwięki, że jest to na pewno płyta do wielokrotnego słuchania.
Nie jest też monotonna. Trochę drażni mnie nagranie kończące album - The Good Shadow, mimo mocnych skojarzeń z Kraftwerk, jednak w środku płyty tyle się dzieje, że można spokojnie na to machnąć ręką...

Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że Interplay przypadnie mi do gustu. Umiejętne wykorzystanie starych syntezatorów, niby bezdusznych maszyn, lecz w rękach Foxxa zamieniających się w brzęczące złoto. Artysta nadal nie stracił nic ze swojej magii, ponownie ,,wydobył z nich dużo uczucia", jak kiedyś napisał o zdolnościach Foxxa świętej pamięci Tomasz Beksiński.
Na koniec taka moja mała prośba: poproszę w przyszłości o więcej takich kompozycji jak Interplay.

Garść informacji

Ladytron - ,,Gravity The Seducer"

Piąty album Ladytron (składanek nie liczę) ukaże się 12 września i nazwany zostanie ,,Gravity The Seducer".
Produkcji podjął się Barny Barnicott, który w przeszłości pracował przy nagraniach grup Arctic Monkeys i Kasabian.
Elektroniczny kwartet, który w marcu wydał swój ,,Greatest Hits", ujawnił, że ostatnie ich nagranie wydane na singlu ,,Ace Of Hz" także będzie umieszczone na ,,Gravity The Seducer".
Zespół poinformował także o dwóch koncertach w Wielkiej Brytanii, na których zaprezentują nowe utwory. Odbędą się one 8 czerwca w London`s HMV Forum, oraz 9 czerwca w Glasgow Arches.
Od siebie dodam, że Ladytron to jedna z moich ulubionych ,,nieejtisowych" grup synthpopowych.

OMD - Amerykańskie tournee

Grupa Orchestral Manoeuvres In The Dark powróciła z trasy koncertowej w Ameryce Północnej (USA i Kanada). O dziwo, dość udanej, mimo paru kiksów i incydentów ( przed jednym z ich koncertów runął na publiczność wysięgnik z kamerą raniąc cztery osoby, ale koncert się odbył). Andy McCluskey w swoim oświadczeniu napisał, że reakcja publiczności wahała się pomiędzy genialną a niesamowitą, dodaje jednak, że tournee nieżle dało mu ,,w kość" i czuje się zmęczony. Mimo tego  zespół ma już w planach realizację kolejnego albumu.


Mr Jones Machine - Monokrom

Trzecia duża płyta szwedzkiego tria Mr Jones Machine wychodzi oficjalnie jutro, a już widzę oceny 9/10 i 8/10... jak zawsze można się zgodzić lub nie - podejrzewam, że u mnie nie będzie już takich zachwytów, jak przy poprzedniczce (,,Återvändsgränd"(2007). Do posłuchania w stream są już nagrania z albumu, niestety, nie da rady ich sobie zgrać, ponieważ co jakiś czas trzeba klikać w strzałkę, by nagranie ,,leciało" dalej. Lub zakupić song za jedyne 0,95 euro :)

http://www.klicktrack.com/klicktrack/releases/mr-jones-machine/monokrom?cp=162

piątek, 11 marca 2011

The Human League: Brzmienie wiary XXI wieku

,,Kiedy dorastałem, Roxy Music było najważniejszą rzeczą w moim życiu" - mówi Philip Oakey, który wraz z Iggym Pop był właścicielem najbardziej rozpoznawalnych, smętnie brzmiących barytonów w muzyce pop.
,,Gdy pewnego dnia zobaczyłem ogłoszenie nowego albumu Roxy Music ,,Manifesto" (1979), od razu spodobał mi się tytuł i pomysł, że jest to ich manifest, w który wierzyli." Wokalista przyznaje, że ten album zainspirował go do wymyślenia tytułu dla najnowszego krążka The Human League. Słowo ,,Credo" oznacza w języku łacińskim ,,wiara". Jest to ukłon dla fanów, którzy nigdy nie przestali wierzyć w zespół od czasu, gdy Human League ostatnią swoją płytę wydał dziesięć lat temu.

Oakey zapowiada, że  ,,Credo" to pierwszy album w następnym stadium ewolucji The Human League. Jedenaście utworów brzmi jak klasyczny The Human League, lecz zarazem są to nagrania zagrane nowocześnie na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Na szczęście trio nie posunęło się do tworzenia  popłuczyn masowo produkowanych przez The X  Factor.
,,Musimy być nieco prymitywni" - mówi o swojej muzyce wokalista The Human League. Dzięki temu nagrania na Credo są chwytliwe, łatwo dostępne, z niezłymi melodiami. Może brak tutaj hitów na miarę Don`t You Want Me (Oakey tak naprawdę nigdy nie uważał tej piosenki za przebojowej i uważał ją za najmniej ulubioną na Dare!), jednak dziś przesłuchałem Credo cztery razy i nadal nie mam dość.
 Zespół klasyfikuje swój najnowszy album w kategorii pop. Może to być dość mylne w  obecnych czasach skojarzenie. 


,,Pop zawsze dla nas oznaczał muzykę, której nie słyszałeś wcześniej. Teraz to tylko rozrywka na sobotni wieczór"

Susanne Sulley, wokalistka The Human League mówi, że wyróżniają się w muzyce pop pod każdym względem.
 "Ludzie myślą, że muzyka pop to  X Factor i S Club 7. My nadal tęsknimy za Roxy Music, Davidem Bowie, Donną  Summer i Chic w wersji pop. Jest nas trzech, z czego dwóch  nigdy nie napisało piosenki i nie gra na żadnych instrumentach.". Słuchając najnowszego albumu The Human League pragnąłbym, aby Credo stało się nowym wyznacznikiem w tej kategorii.

                        Ludzie nocy

Jest takie miejsce o którym nocni ludzie wiedzą
jest takie miejsce gdzie tylko ludzie nocy chodzą.
Przymierzcie swoje spódnice i spodnie
Załóżcie swoje najlepsze sukienki i bluzki
Czas wyjść z domów.
Czy musimy chodzić w koło niczym myszy?
Jesteśmy ludżmi, nie tylko stworzeniami.
Możemy zmienić nasze cechy.
Myśl tak, jak dzieci nie lubiące nauczycieli,
Pozwól, by śmiech stał się Twoim duchem.

Zostaw swoje płatki kukurydziane w zamrażarce,
zostaw swoje czekolady i firmowe sery.
Oddajcie Cezarowi to, co należy do Cezara
A duszy daj to, co jej sprawia przyjemność.

Ucieknij daleko od codziennego żalu
Znajdż pocieszenie u kogoś, za kim tęsknisz
Oto nasze pokolenie, które Ciebie nie zawiedzie
dołączcie do nas przyjaciele, witamy Was!
Poznajcie ludzi nocy.

Syntezator. Egzotyczny instrument, do którego z pogardą odnosiło się wielu muzyków rockowych. Pod koniec lat siedemdziesiątych syntezatory w końcu staniały o tyle, że można było sobie pozwolić na zakup bez obaw o zrujnowanie budżetu. Był jednak pewien problem - tworzenie muzyki na tych instrumentach nie było rozpowszechnione, a wręcz napiętnowane przez ludzi, słuchających wciąż rocka i muzyki punk.
Całkowite odrzucenie gitar i stanie przy instrumentach klawiszowych było w tamtych czasach nie lada odwagą i wyzwaniem dla świata. Jedna z ikon brytyjskiego synthpopu - The Human League, na początku swojej działalności była wręcz atakowana przez punków, którzy lekceważąco wyrażali się o nich w prasie, a i na koncercie zdarzały się niemiłe dla zespołu ,,rzuty do celu".
Nie wszyscy jednak mówili o nich lekceważąco. The Human League i ich muzykę nazywano ,,futurystyczną" ,,undergroundową", a sam David Bowie powiedział po jednym z koncertów, że ten zespół to przyszłość muzyki pop.

,,Naprawdę myślałem, że to, co robimy jest nową formą muzyki popularnej i nie mogłem zrozumieć, dlaczego jeszcze nie każdy był na pokładzie" - mówi o tamtych czasach jeden z założycieli zespołu Martyn Ware.

Wytwórnia płytowa oraz  menadżer  Bob Last zawsze mieli wizję, że Human League będzie jednym z pierwszych zespołów ,,synthpopowych", którym uda się wydać przebojowy singel. Niestety, wciąż mieli pecha, a Gary Numan i jego hit ,,Are Friends Electric?" tylko dopełnił czarę goryczy. Bob Last zaczął ,,spiskować" z wytwórnią Virgin oraz wokalistą Philem Oakeyem, by usunąć Ware i Marsh`a z grupy i stworzyć z Human League ,,fabrykę hitów".

Po przetasowaniach w zespole i wydaniu jednej z najlepszych płyt synthpopowych lat osiemdziesiątych zatytułowanej Dare, z ,,brudnego, eksperymentalnego i podziemnego" Human League nie pozostało prawie nic.
Poza tym sukces płyty wyzwolił u niektórych, często mało oryginalnych muzyków - naśladowców, chęć szybkiej sławy. Wykonawcy masowo zaczęli używać syntezatorów do muzyki pop.  W latach 1982 -1985 nastąpiła eksplozja muzyków  znanych z  wydania jednego przeboju (One Hit Wonder), którzy z prawdziwymi prekursorami syntezatorowego brzmienia mieli niewiele wspólnego. Po prostu wykorzystali modę na ten instrument, niestety - większość wykonawców przyczyniła się do szybkiego upadku i zatarcia granicy między ,,czystym elektronicznym graniem", a zwyczajną muzyką pop. W końcu doszło do sytuacji, gdy muzyka zespołów, które wypłynęły na tej fali, stała się nudna i mało rewolucyjna. ,,Nowi romantycy" Spandau Ballet i Duran Duran oraz wielu innych utknęli w połowie drogi i nie za bardzo potrafili sprecyzować, w jakim iść dalej kierunku.

Muzykę, która miała być rewolucją, przełomem i czymś, co miało się rozwijać, najzwyczajniej ,,trafił szlag" jeszcze w połowie lat osiemdziesiątych. Wydawać by się mogło, że synthpop i grupy takie jak The Human League przykryje kurz zapomnienia i niewielu będzie chciało powracać do tamtych czasów.

                 Zaskakująco udany album.

The Human League - Credo

Wyznawcy wiary:
Phil Oakey
Susanne Sulley
Joanne Catherall

Nagranie ,,Night People" nie wróżyło nic dobrego. Doskonale pamiętam, jaki zawód przeżyłem, gdy na Youtube, dość marnej jakości zaprezentowano nagranie z koncertu, gdzie mogliśmy posłuchać piosenki o ludziach nocy. Recenzja w MOJO również nie zapowiadała, byśmy oczekiwali czegoś dobrego.
Zapomnijcie o kiepskim, koncertowym  wykonaniu Night People. Album Credo w całości  prezentuje się jako pulsująca, elektroniczna, żywiołowa i co najważniejsze  bez smęcenia i nostalgii muzyka rodem z Sheffield. 
 Jest to zaskakująco udany album, gdzie wszystkie jedenaście piosenek ustawione są w jak najlepszej kolejności. Chociaż pierwsze dżwięki nagrania otwierającego album ,,Never Let Me Go" spowodują u niejednego grymas niezadowolenia, to z każdą minutą jest coraz lepiej. 
 Muzyka piekielnie rytmiczna, singlowy Night People już nie drażni, lecz jest świetnym pomostem między utworem rozpoczynającym, a  następnym - ,,Sky" - to piosenka będąca refleksją na temat przeszłych związków i dziewczynie tracącej kochanka .  Typowy Human League przewija się zresztą w każdej z jedenastu kompozycji elektronicznych weteranów z Sheffield.

  
Kiler-ów 2-óch: Egomaniac, Privilege.

Egomaniac ma w sobie jakiś magnes, który pokochałem od pierwszego odsłuchu. Marszowy rytm, trochę pompatyczny w swoim wyrazie, jednak mi najbardziej podchodzi. No i ten refren, który może nie przyćmi fantastycznych nagrań z Dare!, ale tu nie o to chodzi... Zespół nie zniżył się do tworzenia ,,przytupajek" na jedno kopyto, gdzie co chwila mówilibyśmy: ,,O, to jest jak drugie Keep Felling" lub ,,Empire State Human".
 Chociaż w drugim killerze zatytułowanym Privilege jest coś z Reproduction (te zapy w tle - nie wiem, jak określić te dżwięki, chodzi mi o te ,,ciapania" (mało fachowy termin :)), które znamy z nagrania Almost Medieval).

Oczywiście nie każdy może się zgodzić z wyżej wymienionymi killerami. Dla innych będzie to dajmy na to ,,Electric Shock" i ,,Night People". Jeszcze inni priorytetowo puszczą sobie Sky i Get Together.

Właściwie na tym już mogę zakończyć moje wywody, bo i tak już wiadomym jest, że Credo dostatecznie mnie przekonało, a Human League znów udowodniło, że jednak da się jeszcze coś wykrzesać z syntezatorów mimo upływu tylu lat. Nie wiem też jak Wy, ale ja czuję jakiś niedosyt - te jedenaście nagrań to zdecydowanie za mało! Ale może na tym cała magia polega - by odtworzyć Credo raz jeszcze.
Get together!

czwartek, 10 marca 2011

Mr Jones Machine - Monokrom

 photo: 81Synth

Na stronie http://www.poponaut.de dostępne są już do posłuchania sample z najnowszego albumu szwedzkiego tria Mr Jones Machine zatytułowanego ,,Monokrom". Będzie to ich trzecia duża płyta po wydanych ,,New Wave"(2005) oraz ,,Återvändsgränd"(2007).
Album z 2007 roku często gościł w moim odtwarzaczu - zresztą do dnia dzisiejszego uważam płytę Atervandsgrand za jedną z fajniejszych synthpopowych ,,przytupajek" ubiegłej dekady.
Może zbyt wiele oczekiwałem od najnowszego dziecka Mr Jones Machine, ponieważ sample nie wywarły na mnie radosnego uniesienia. Zdaję sobie sprawę, że to tylko sample, ale już mam pewne wyobrażenie na całość płyty.
No cóż, mimo wszystko nie skreślam zespołu z listy moich ulubieńców, bo aż tak słabo nie będzie - ale rewelacyjnie też nie.
A czy  nagranie ,,Det Kalla Kriget" nie przypomina Wam czasem ,,The Voice" grupy Ultravox?

Płyta spodziewana jest pierwszego kwietnia.

http://tnij.org/ktb4 (link kopiuj i wklej w pasek adresowy)

poniedziałek, 7 marca 2011

Holy Ghost! Electropop z Nowego Jorku

photo : www.primaverasound.com 

Duet z Nowego Jorku tworzą Nick Millhisher i Alex Frankel. Oboje dorastali na Upper West Side i razem chodzili do szkoły podstawowej.  Ich przygoda z muzyką zaczęła się w grupie hiphopowej o nazwie Automato. ,,Dorastaliśmy dwa bloki od siebie i graliśmy w zespołach szkolnych - wspomina Alex - jedna z tych szkolnych grup przekształciła się w Automato".
Żywot grupy był dość krótki, po wydaniu albumu zespół zwyczajnie się rozwiązał.
Millhisher i Frankel postanowili nadal poświęcić się pracy nad muzyką. W listopadzie 2007 roku już pod nazwą Holy Ghost! wydany został ich pierwszy singel ,,Hold On".
Następnym singlem było nagranie ,,I Will Come Back", piosenka została póżniej włączona do mini albumu ,,Static On The Wire" wydanym w 2010 roku. Wtedy też duet zaczął grać na żywo i pracował nad swoją pierwszą dużą płytą.

Dwie powyżej wspomniane kompozycje nie zrobiły na mnie zbyt dużego wrażenia, mimo brzmienia, jakie znamy z lat osiemdziesiątych.
Z rezerwą podchodziłem więc do ich debiutanckiego albumu zatytułowanego po prostu ,,Holy Ghost!"
Już po pierwszych taktach Do It Again poczułem pozytywne wibracje, a noga nieznośnie zaczęła pukać o dywan.
Wait And See zaczyna się dziwnie znajomo - lata osiemdziesiąte pełną gębą i... miłość od pierwszego odsłuchu.
Dalej też jest dobrze. Hold My Breath to udana kombinacja italo disco z amerykańską muzyką pop a`la 80s.
Jam For Jerry od razu przynosi obraz parkietów, na których swoje pląsy prezentował John Travolta.
Część nagrań nasuwa też podobieństwa do twórczości Imagination, lecz nie jest to nachalne. Muzycy w jednym ze swoich wywiadów wymienili też zespół Chic a nawet Talking Heads jako muzyczne inspiracje.

Debiutancki album Holy Ghost! jak to na amerykańskie wydawnictwo przystało, został rewelacyjnie wyprodukowany. Na albumie ulubione nagrania znajdą zarówno zwolennicy italo disco, amerykańskiej dyskoteki końca lat siedemdziesiątych jak i miłośnicy czystego synthpopu.
Znakomita mieszanka tanecznych lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, od której ciężko się uwolnić.

PS. Właściwie powinienem tego nie robić, ale tu jest link do albumu

HERE

Lekko niestrawny budyń

A miał być lekki i puszysty...

Blancmange - Blanc Burn

Składniki:
Neil Arthur
Stephen Luscombe

Najnowszy album duetu Blancmange zatytułowany Blanc Burn został nazwany na cześć miasta, które miało wpływ na ich muzykę. Anglicy uwielbiają bawić się w ,,grę słów" i jak kiedyś powiedział Marek Niedżwiecki w jednej ze swoich audycji - ich język posiada w tej zabawie więcej możliwości, niż nasza mowa ojczysta.

,,Mój pierwszy koncert w historii był w Blackburn (Blackburn = Blanc Burn) w King George`s Hall - wyjaśnia wokalista Neil Arthur - najpierw zobaczyłem  Mungo Jerry a póżniej Davida Bowie". Urodzony w Darwen wokalista miał do Blackburn ,,rzut kamieniem" i tej odległości poświęcił jeden z najnowszych utworów - By the Bus Stop @ Woolies.
Na albumie jest więcej odniesień do życia muzyków. Na przykład Probably Nothing  jest o czasach, w których wokalista chodził po torfowiskach w pobliżu Bull Hill.
Muzyka stworzona przez Blancmange 2011 nie spełniła w całości moich oczekiwań. Po pierwszych próbkach dżwiękowych ukazujących się w internecie, spodziewałem się przeciętnej płyty. Ale że aż tak słabo będzie, to nawet w przepowiedniach Nostradamusa nie wyczytałem. Może dlatego, że budyniu nie jadł...

Żarty na bok, bo jednak sytuacja nie jest wesoła. Naprawdę się boję o ludzi, którzy nie znają przebojowych nagrań duetu z lat osiemdziesiątych i zaczną przygodę z tym ,,przyjaranym" budyniem. Bus Stop oraz Drive Me zupełnie mnie nie przekonują. Trochę klimatu wprowadza za to nagranie numer 3 - Ultraviolent (pobrzmiewa w nim echo przeszłości w postaci  Lose Your Love). Po nim następuje mój ulubiony i chyba najlepszy według mnie numer na Blanc Burn - The Western. Panowie, dlaczego cały krążek nie jest w tym stylu? Po cholerę było udziwniać, drążyć i mieszać różne gatunki, lepiej je pozostawiać rozdzielone. The Western to jedno z nagrań, których można słuchać po trzy razy pod rząd nie krzywiąc się.
Co tam dalej mamy. Radio Therapy. Zaczyna się od... gitary i to akustycznej. Dla miłośnika synthpopu jest to jak policzek w twarz, jednak im dalej nagranie się rozkręca, tym więcej klimatu (sennego) przybywa. Trochę kojarzy mi się z jakimś B-sidem OMD, tylko teraz nie mogę sobie przypomnieć. Senny minimalizm w Radio Therapy podoba mi się średnio i chyba się nie przekonam w najbliższym czasie. Probably Nothing - dość ciekawy zestaw dżwiękowych niespodzianek, włącznie z tym fajnym ,,mrocznym" :) plumkaniem z syntezatora.
Niestety im dalej się zagłębiasz w album Blanc Burn, tym bardziej dochodzisz do pewnych wniosków - głos wokalisty już nie ten - co sam Arthur przyznaje, że już nie może zbyt dać sobie rady z wysokimi partiami wokalnymi, przez co jego śpiew został lekko ,,podrasowany" w studio. Inną rzeczą jest to, że nagranie takie jak Probably Nothing za pierwszym podejściem może wypaść średnio, po paru przesłuchaniach może znajdzie się gdzieś obok ulubionych kompozycji poza The Western.
Następne ,,miażdżące" nagranie to minimalistyczny I`m Having A Cofee. W komentarzu mojego poprzedniego posta Marc napisał, że tak durnego tekstu nie słyszał... no cóż, Blancmange byli znani ze swojego ,,durnego" poczucia humoru. Może Neil Arthur postanowił po prostu zerwać z brytyjską tradycją  picia herbaty o piątej po południu (chyba wszyscy słyszeli o ich five o`clock). Tym razem napije się kawy:)
Ta płyta w warstwie tekstowej jest bardziej dla Anglików, niż dla nas czy Azjatów... może dlatego nie dziwią dość wysokie noty tej płyty stawiane właśnie przez rodaków Blancmange.
Don`t Let These Days - gdyby nagranie to podszlifować i nadać mu power, to może i byłoby czego posłuchać. Niestety, wokal drażni coraz bardziej z piosenki na piosenkę, a kompozycja przez to staje się mdła i bez wyrazu.
Wdyf (to chyba skrót od What did you find?) też jakoś nie powoduje opadu szczęki - ot, po prostu jeszcze jedna piosenka ,,na chwilę".
Don`t Forget You Teeth  już na początku przywodzi nam na myśl styl gry Vince`a Clarke, obnaża także słaby już wokal Arthura (normalnie jakby coś tam miał w gardle) - dziwię się, że mieli odwagę ruszać jeszcze w trasę koncertową... poza milusim plumkaniem z syntezatora nie ma tu nic - nawet refrenu!

Podsumowując jestem trochę i na tak i na nie. Na tak - dość ciekawe rozwiązania w brzmieniu, które docenią wnikliwi badacze brzdęków. Na nie - wokal strasznie się zestarzał,  klimatu brak, a power został za drzwiami.
Skoro już o powerze mowa - nagranie kończące Blanc Burn - Starfucker, mogłoby i być ostre w swoim wyrazie, gdyby zagrali to np. VNV Nation, lecz w przypadku Blancmange jakoś mało wiarygodnie to brzmi.
Szczerze powiem - bez tej płyty można się obejść. W czasach, gdy mam do posłuchania wspaniałą płytę Mirrors, And One, Duran Duran, OMD, a nawet Alphaville - płytka duetu Blancmange nie robi wrażenia.

sobota, 5 marca 2011

Blancmange - BBC Session Janice Long 04 03 2011

Czwartego marca gośćmi programu BBC, który poprowadziła Janice Long był duet Blancmange.
Większość wywiadu z muzykami poświęcono najnowszej płycie ,,Blanc Burn". Duet zagrał także na żywo trzy nagrania, które zgrałem i chciałbym tu zaprezentować.
Muzycy przedstawili dwa nowe utwory, które zostaną wydane na Blanc Burn - I`m Having a Coffee oraz Drive Me. Neil Arthur i Stephen Luscombe (którym humory  dopisywały jak za dawnych czasów), zagrali też stary numer God`s Kitchen. 

Luscombe i Arthur uważają, że obecnie jest to najlepszy czas, by wrócić  do muzykowania pod szyldem Blancmange, lepszy niż  10 lat temu. W naszym kraju może tego nie zauważamy, ale na Wyspach Brytyjskich poważnie już podchodzą do zjawiska powrotu  staroszkolnej muzyki synthpop, a granie utworów w stylu OMD czy Human League staje się teraz modne.

Nie powinny więc dziwić powroty grup, które w latach osiemdziesiątych grały na syntezatorach. Nie powinny także dziwić nadchodzące imprezy z udziałem pionierów brytyjskiej muzyki elektropop - mam tu między innymi szeroko reklamowany festiwal Back To The Phuture, gdzie wystąpią Gary Numan oraz John Foxx.

Zupełnie nowe grupy jak Hurts i Mirrors może jeszcze nie mają zbyt dużej konkurencji, ale wystarczy trochę poczekać, jak znajdzie się  trochę  młodych ludzi czujących synthpopowe klimaty i zachęconych sukcesami duetu z Manchesteru oraz  kwartetu z Brighton.

Wiem, że takim graniem rewolucji już nie będzie -w tym gatunku dużo już  tematów zostało ogranych i wymęczonych nawet przez (tfu!) gwiazdy jednego przeboju. Jednak ja bardzo długo czekałem na taką chwilę, by młodzi muzycy niczym Kraftwerk lub Gary Numan z czasów płyty  Pleasure Principle grzecznie uczesali swoje włosy i wbili się w garnitury, lub jak kto lubi - w marynarki i zagrali coś staroszkolnego.

Zdaję sobie sprawę, że ta moda może być dość krótkotrwała. Patrząc na weteranów gatunku - między innymi Blancmange - widzimy, że niektórym szybko kończyły się pomysły i nie wiedzieli, co mają dalej grać, przez co z płyty na płytę robili się mniej wiarygodni i mniej ciekawi przez swoje poszukiwania.
Klasycznym przykładem  może być tutaj zespół  Duran Duran, którego członkowie byli już krok od przepaści. Na szczęście znalazł się anioł stróż w postaci producenta Marka Ronsona, który nakierował ich na starą ścieżkę, z której zeszli już po 1982 roku. Oby nowo powstałe  elektroniczne zespoły nie zagubiły swojego pierwotnego wizerunku.

Trochę się sam teraz zagalopowałem ze swoim pisaniem, ponieważ miało być o Blancmange, a wziąłem się za filozofowanie i przegląd muzycznego świata. Poza tym to, co napisałem, to i tak już miłośnicy staroszkolnego grania wiedzą. Zresztą o Blancmange będzie jeszcze okazja by zapisać miejsce na blogu i to już niedługo.

A teraz, jeżeli ktoś przeoczył sesję z Luscombe i Arthurem, to zapraszam do linka.

Filozofował: RObert POland
Syntezator podłączył: Stephen Luscombe
Wtyczki i prąd: ENEA S.A.
Klawiaturę do napisania tekstu użyczyła firma A4 Tech
Miejsca użyczyła firma Blogger.com

Blancmange - BBC Session 
Janice Long 04 03 2011

I'm Having a Coffee
God`s Kitchen
Drive Me

http://www.mediafire.com/?ri6targib1kht5r

czwartek, 3 marca 2011

Blancmange : Stephen Luscombe wycofuje się

Dzisiaj na oficjalnej stronie zespołu Blancmange, którego najnowszy album ,,Blanc Burn" spodziewany jest już 7 marca, podana została informacja o złym stanie zdrowia współzałożyciela duetu Stephena Luscombe.
Muzyk został poinformowany przez lekarzy, że nie może dołączyć do zespołu i ruszyć z nim w trasę koncertową, która rozpoczyna się w niedzielę 6 marca.
U Stephena zdiagnozowano tętniaka aorty brzusznej z powikłaniami, które mają wpływ na jego mobilność.
Jednak zespół nie odwołuje koncertów i poza wokalistą Blancmange, którym jest Neil Arthur w trasę ruszą jeszcze muzycy Pandit Dinesh oraz  Graham Henderson.


Blancmange to duet, który po dość długiej nieobecności na scenie muzycznej powraca albumem Blanc Burn.
Oficjalnie ukaże się w nadchodzący poniedziałek, nagrań jest jedenaście, z których znam już Drive Me oraz The Western.

Oto tracklista:

1.By the Bus Stop @ Woolies
2.Drive Me
3.Ultraviolent
4.The Western
5.Radio Therapy
6.Probably Nothing
7.I'm Having a Coffee
8.Don't Let These Days
9.WDYF
10.Don't Forget Your Teeth
11.Starfucker