środa, 30 stycznia 2013

Soft Cell - The Art Of Falling Apart

Martin jest chłopcem z problemami. Przeżył wiele koszmarów rodzinnych  i teraz żyje w świecie fantazji. Istnieje niebezpieczeństwo, że posunie się za daleko, popchnięty przez swoją chorobliwą ciekawość. Widział zbyt wiele strasznych filmów i przeczytał zbyt wiele książek, a teraz żyje z dziwną obsesją. Stara się jej oprzeć, a zarazem jej potrzebuje, by istnieć. Ta obsesja to zabijanie.

Niezwykle klimatyczny ,,Martin" duetu Soft Cell nie dostał się na album ,,The Art Of Faling Apart". Inspiracją do stworzenia tego ponad dziesięciominutowego nagrania był amerykański horror w reżyserii George A. Romero ,,Martin" z 1978 roku. Kompozycja ,,Martin" była dostępna tylko jako 12 calowy maxisingel, dodany do pierwszych egzemplarzy całego albumu. Rarytas przestał być rarytasem, gdy w edycji kompaktowej dołożono go jako bonus.

Po olbrzymim sukcesie płyty ,,Non Stop Erotic Cabaret" duet pokazał swoją  perwersyjną twarz. Podczas, gdy ich pierwszy album zgodnie z tytułem dawał nam niewinne igraszki erotyczne, to na ,,Art Of Falling Apart" Marc Almond i Dave Ball prezentują ostry seks (i to niekoniecznie damsko - męski)!
1982 był rokiem, gdy Soft Cell zaczął się rozpadać. Już w listopadzie 1981 roku wokalista Marc narzekał: ,,Nie mam konkretnego życia. Nie chcę już tak dalej żyć. Problem można podsumować w dwóch słowach: ,,Tainted Love". Jeśli usłyszę to straszne ,,blink blink" raz jeszcze, to poderżnę sobie gardło".
Niespodziewany sukces jednego utworu przekształcił eksperymentalny, elektroniczny duet w gwiazdy muzyki pop. Marc i Dave wiedzieli, że muszą od tego wszystkiego odpocząć.

Almond uciekł do Nowego Jorku, natomiast Ball powrócił do Leeds. Marc poradził mu, by zapomniał o byciu w Soft Cell na parę miesięcy. Klawiszowiec Dave Ball tak naprawdę nie cieszył się z występów ,,na żywo", w przeciwieństwie do Almonda. Jednak twórcza pasja ich nigdy nie opuściła, mimo trudów wyczerpującego tournee. Tym razem postanowili zerwać z budowaniem prostych melodii, niejako mszcząc się za niesamowity sukces, który spadł na nich z dnia na dzień. Album zatytułowany ,,The Art Of Falling Apart" (Sztuka burzenia, rozwalania, niszczenia)  daje do zrozumienia, że  osiągnięty sukces duet traktuje jako najgorszy element w swojej sztuce i zamierza go świadomie i z premedytacją zniszczyć.
Tytuł został wymyślony przez Dave`a Balla. Marc chciał tą płytę nazwać ,,Dave Album", ponieważ klawiszowiec był bardzo zaangażowany w jego tworzenie. Ball postanowił tym razem dorzucić więcej podstawowych instrumentów i stworzyć muzykę bardziej ,,brudną".

We wrześniu 1982 roku duet spotkał się z producentem Mike Thorne, aby zakończyć nagrywanie albumu. Oboje byli nieco podejrzliwi, bo ich poprzednią płytę ,,Non-Stop Erotic Cabaret" producent zbyt wypolerował jeżeli chodzi o brzmienie. Jednak teraz Almond miał więcej doświadczenia oraz pewności siebie i wiedział jaki charakter nadać nowej płycie. Dlatego zostali współproducentami.

,,Byliśmy bardzo dumni z The Art Of Falling Apart. Było w nim sporo ,,nas samych". O wiele więcej dojrzałości. Nie byliśmy już dwoma chłopcami, którzy mają na koncie jeden wielki hit i nie wiedzą co robić dalej dorastając w studio."

Brzmienie Soft Cell rozszerzono o instrumenty obsługiwane przez Dave`a Ball: gitara basowa, gitary, bębny Conga oraz perkusja. Muzyka natomiast stała się trudniejsza w odbiorze. Bardziej zdecydowana, niemal agresywna.
Instrumentalista stworzył ścieżkę dżwiękową do idei wokalisty: ,,Marc pisał małe historie o tym, jak zwyczajne życie może być niezwykłe. Myślę, że cholernie dużo więcej osobiście podszedł do tworzenia tych piosenek. Wydaje mi się, że w każdym utworze jest cząstka jego osobowości".

Wydany w styczniu 1983 roku album zawierał, jak już wspomniałem - 12" maksisingel ,,Martin" oraz ,,Hendrix Medley" (wiązanka z przebojami Jimi Hendrixa).
Natomiast pierwszy singel z płyty to ,,Where The Heart Is", opowiadający historię nieszczęśliwej rodziny. Bezczelnie jak na ten duet przystało, pesymistyczną piosenkę wydano w czasie Bożego Narodzenia. Na liście przebojów w Wielkiej Brytanii nagranie osiągnęło 21 miejsce. Marc i Dave byli nawet zadowoleni z takiego wyniku. ,,Tak naprawdę nie obchodzi nas, jeżeli nie będziemy mieli kolejnej płyty na liście przebojów. Dużo jest w tym przypadku, sporo singli z dnia na dzień staje się przebojami, ponieważ ktoś skierował je na komercyjne tory".

Na albumie wyróżnia się nagranie ,,Numbers". Tytuł zapożyczony został z powieści gejowskich Johna Rechy, którego Marc Almond określił jako jednego z tych, którzy wywarli na niego wpływ jako pisarza. Soft Cell chcieli wydać ,,Numbers" jako singel, jednak firma Phonogram się sprzeciwiła, używając wyrażeń takich jak "komercyjne samobójstwo". Zamiast tego chciała wydać ,,Forever The Same". Jednak Marc, Dave oraz ich opiekun i odkrywca - Stevo, uparcie trwali przy swoim zdaniu.
,,Zdaliśmy sobie sprawę, że możemy stracić młodych słuchaczy, ale byliśmy gotowi to zrobić dla dobra bardziej dojrzałych ludzi" powiedział Marc ,,Nie chcemy fanów, którzy przez jeden tydzień lubią Kajagoogoo, a przez następny zachwycają się Adamem Ant."
Singel Numbers wydano w marcu i dotarł on do 25 pozycji na liście. Natomiast wielka awantura wybuchła, gdy wytwórnia Phonogram, chyba bojąc się slabej sprzedaży singla, dorzuciła bezpłatną kopię z nagraniem ,,Tainted Love". Oburzeni tym faktem Stevo i Marc Almond wparowali do siedziby firmy i delikatnie mówiąc ,,poprzestawiali" tam trochę mebli.

Patrząc na tą historię, zastanawiam się, że wytwórnie płytowe potrafiły wyrządzić wiele szkód w tworzeniu ambitniejszej formy muzyki. Wystarczy, by wykonawca stworzył chwytliwy przebój i jest już  instruowany, by dalej podążał w tym kieunku. Robienie z wielu zespołów ,,fabryki hitów" spowodowało, że świetnie zapowiadający się wykonawcy tworzyli coraz większy kicz, zdradzając nawet swoją godność. Jak słucha się albumu po trzydziestu latach? Aż nie chce się wierzyć, że to już tyle czasu minęło. To nadal jest Soft Cell z przebojowymi piosenkami, tylko że te nagrania trwają często po sześć i pięć minut. Tradycyjnej ,,trzyminutówki" tu nie znajdziemy. Pomijając osiem nagrań podstawowych - bonusy także dają ,,popalić". Wiązanka przebojów Hendrixa w brawurowym, elektronicznym  wykonaniu, niesamowity do dziś Martin, w którym to nagraniu wiele się dzieje, oraz długaśne Barriers i It`s A Mug`s Game tworzą ten krążek za spełniony, dostarczający wielu wrażeń. Może i nie ma tu ,,Tainted Love", ale za to mamy piosenki o striptizerkach, sado-masochistycznych ciągotach, gejowskiej miłości, opowieści o walce płci oraz seksualnej rozwiązłości. Almond zawsze z pogardą podchodził do słodkich piosenek o miłości, tutaj pokazuje nam ją z innej, bardziej mrocznej i perwersyjnej strony.

niedziela, 20 stycznia 2013

Malcolm McLaren - Duck Rock

Nazywają mnie ojcem chrzestnym brytyjskiego punk rocka. Chyba zawsze będziecie kojarzyć moje nazwisko z nazwą Sex Pistols. Chociaż nie przebywam już wśród żywych, wciąż o mnie pamiętacie, czego dowodem są słowa  pisane przez nieznanego mi Polaka. W całym swoim życiu nie przypuszczałem, że moja osoba będzie tematem do poczytania w tak egzotycznym kraju. Powiadają, że po polskich ulicach chodzą  białe niedżwiedzie... no cóż, ile w tym prawdy, to tylko oni sami wiedzą.

Lubię egzotykę. Uważam, że jest ona ważna w muzyce. Odkrywanie nowych brzmień, tworzenie czegoś na swój sposób oryginalnego wymaga otwarcia się na inne kraje, kultury i podpatrywanie ich muzycznych korzeni. Aby dotrzeć do różnorodnych gatunków w muzyce, nie musiałem wybierać się w podróż dookoła świata. Jest takie miasto na naszej planecie jak Nowy Jork. Metropolia, w której mieszkają ludzie z różnych zakątków ziemi i często dziedziczą i pielęgnują tradycje swoich przodków.
Na początku lat osiemdziesiątych zetknąłem się z kulturą ulicy Nowego Jorku. Od razu spotkałem się z didżejami oraz ludżmi, których jedyną rzeczą było rapowanie oraz scratch (,,drapanie" płyty winylowej, przytrzymując ją na włączonym gramofonie). W Wielkiej Brytanii, nie mówiąc o reszcie Europy tylko garstka ludzi odważyła się dotknąć rapu.

Latem 1982 roku, będąc pod wrażeniem tej nowej dla mnie formy muzyki, zapragnąłem podzielić się  nią z ludżmi szczególnie na Starym Kontynencie. Chciałem także przenieść słuchaczy na ulice Nowego Jorku, gdzie muzyka z całego świata jest wszechobecna.
Tak powstał album ,,Duck Rock". Spontaniczna myśl, natchnienie pulsującą muzyką którą żył Nowy Jork, bombardującą słuchacza zewsząd - zaczynając od boisk do koszykówki, ulicznych tancerzy breakdance, kończąc na  odtwarzaczach  radiowych  w taksówkach.
,,Buffalo Gals" to najprawdopodobniej pierwsze nagranie rap, które ukazało się w Wielkiej Brytanii. Za to nie ulega wątpliwości, że wtedy po raz pierwszy w Anglii zarejestrowano dżwięk ,,scratch". Kompozycja stworzona  z pomocą World's Famous Supreme Team i wyprodukowana przez Trevora Horna, stała się - podobnie jak cały album - częstym i chętnym tematem dla ówczesnych krytyków muzycznych.

 Z albumem ,,Duck Rock" nie wiążą mnie żadne wspomnienia. Słyszałem go tylko  raz, gdy przedstawiono płytę  w audycji radiowej. Natomiast o wiele częściej odbierałem  fragmenty z tego krążka - wykorzystywane były jako ,,Jingle" ( na przykład słowo ,,hello" wypowiadane przez kobietę w kompozycji El San Juanera lub gitarowy wstęp do Punk It Up).
Błędem byłoby nazwanie ,,Duck Rock" wylącznie  jako płyty rap, lub hiphopowej.  Więcej jest tu mieszanki czystoafrykańskiej oraz muzyki południowoamerykańskiej ubranej w klimat Nowego Jorku. Słyszymy muzykę latynoską (niesamowity, porywający utwór Merengue, który w stereo brzmi obłędnie), a w Punk It Up zgrabnie wpleciono gospelowy styl.
Doskonale wyczuwa się tu produkcję Trevora Horna, który uważał, że ,,Duck Rock" to najlepsza płyta, nad jaką pracował.
,,Stworzyliśmy całą  technikę jak z niczego otrzymać coś. To było fantastyczne, Malcolm znajdował dżwięki, nagrywał frazy i je ciął, a ja kleiłem, łączyłem i kombinowałem jak chciałem i mogłem. Nie było niczego wcześniej zaplanowanego".
Malcolm McLaren doskonale wiedział, jak zaprezentować muzykę afrykańską dla zachodnich uszu w sposób łatwo przyswajalny, mówiąc dobitniej - w sposób komercyjny. Album bardzo odważny w swojej wymowie, zabawny i szaleńczy jak na tamte czasy - lecz przecież sam Malcolm był człowiekiem o takiej osobowości. Niektórzy próbowali  zarzucić płycie, że  zawarta kulturowa mieszanka została spłycona przez europejską produkcję Trevora. Nie przeszkodziło to ,,Buffalo Gals" oraz ,,Double Dutch" zostać  singlowymi  przebojami po obu stronach Atlantyku. ,,Duck Rock" okazał się albumem bardzo wpływowym w doprowadzeniu hip hopu do szerszej publiczności w Wielkiej Brytanii.


        Obatala        
        Buffalo Gals        
         Double Dutch
        El San Juanera
        Merengue        
         Punk It Up        
        Legba        
        Jive My Baby        
        Song For Chango        
        Soweto        
        World's Famous        
        Duck For The Oyster 

poniedziałek, 14 stycznia 2013

NENA - Nena 1983

Czerwiec roku 1982. Zimna wojna trwa w najlepsze, a  The Rolling Stones dają koncert w Berlinie Zachodnim. Podczas trwania show w pewnym momencie zostają wypuszczone w niebo balony. Popychane przez wiatr, połączyły się w kształt przypominający olbrzymi statek kosmiczny.
Świadkiem tego zdarzenia był wówczas gitarzysta zachodnioniemieckiego zespołu NENA - nieżyjący już Carlo Karges. Myślał wtedy, co mogłoby się zdarzyć, jakby to ,,UFO"  przeleciało nad murem berlińskim do sowieckiego sektora. Nie były to bynajmniej wizje optymistyczne.

W tamtych czasach straszono nas prawdopodobieństwem wybuchu  wojny nuklearnej, rozpętanej przez dwa obozy napinające swoje muskuły: kapitalistyczne USA kontra socjalistyczny ZSRR, a  obrazek naciskanego guzika odpalającego rakiety  był  częstym  elementem  powieści sensacyjnych i filmów. Nawet miasto Berlin rozbito na dwie strony - zachodnią i wschodnią.
Znienawidzony mur berliński dzielił ludzi. Mieszkańcy miasta nie różnili się,  mieli takie same obawy i obojętnym był fakt  po której stronie  betonowej granicy  przebywali.
Napięcie było tak potężne, że wystarczyła błędna analiza rzekomego zagrożenia, by ktoś nie wytrzymał nerwowo i wykonał rozkaz do rozpoczęcia ostatecznej zagłady. Zagrożeniem mogły się stać nawet takie niewinne baloniki...
Wspomniany powyżej Carlo Karges jest pomysłodawcą tekstu do niemieckojęzycznej wersji przeboju ,,99 Luftbaloons" - nagrania, które uczyniło piosenkarkę i zespół NENA popularnymi na cały świat.
Trzeba dodać, że utwór posiada wersję angielską ,,99 Red Balloons", a tekst do niej napisał Kevin McAlea. Zawartość różni się w pewnym stopniu, jednak antywojenne przesłanie zostało zachowane. Wersja anglojęzyczna przedstawia dwoje dzieci kupujących w sklepie  99 baloników, które następnie wypuszczają w powietrze.
Natomiast wersja niemieckojęzyczna  nie nawiązuje do tego szczegółu. Dalsza część tekstu jest bardziej spójna w obu wersjach. Oto wadliwy sprzęt radarowy nie jest w stanie zidentyfikować balonów, kołyszących się na wietrze. Wojsko zostaje postawione w stan gotowości bojowej. Ogłoszono czerwony alarm, podejrzewając atak wroga. Poderwane do lotu myśliwce, które miały przechwycić balony robią fatalny błąd i wywołują wojnę nuklearną.  Zniknęli światowi przywódcy odpowiedzialni za zagładę, w efekcie nie było zwycięzców i jedyne co zrobiła ludzkość, to pozostawiła świat w ruinie. Wokoło zgliszcza i pustka... i kto by pomyślał, że to wszystko stało się przez zwykłe baloniki.  Baloniki, które  reprezentowały  nadzieje, marzenia, szczęście, wolność -  prawie wszystkie zostały zniszczone. Za wyjątkiem jednego, który zostaje odnaleziony i wypuszczony w górę bez obaw. Jako ostatnia nadzieja.
,,99 Luftbaloons" uznane zostało jako One-Hit Wonder, jeżeli chodzi o sukces międzynarodowy. Nigdy potem Nena nie odniosła  tak spektakularnego ataku na listy przebojów, a przecież już na jej pierwszym albumie znalazły się dwa inne przeboje: ,,Nur Getraumt" oraz ,,Leuchtturm".

,,Kiedy zaczęłam śpiewać z moim pierwszym zespołem, miałam siedemnaście lat. Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że istnieje coś takiego jak ,,złote płyty". Celem było tworzenie muzyki i cieszenie się nią".

Płyta zatytułowana po prostu ,,Nena" ukazała się 14 stycznia 1983 roku. Nagrań dokonano w Spliff Studio w Berlinie.  Studio należało do niemieckiej grupy rockowej Spliff, której członkowie - Manfred Praeker oraz Reinhold Heil zostali także producentami debiutanckiego albumu ,,Nena".
Krążek bardzo szybko zyskał status ,,złotej płyty", potem doczekał się nagrody ,,platynowej". Dwanaście piosenek utrzymanych w stylu pop- rock, często wtedy szufladkujące zespół do wykonawców NDW, zostały przychylnie przyjęte przez słuchaczy. Piosenki nie są może tekstowo wybitne, często wręcz naiwne, lecz przy tym jak najbardziej szczere, gdy śpiewa to tak młoda wtedy wokalistka. Nagrania opowiadają o jej fascynacji kinem, a także o Indianach (w niemieckiej kulturze Indianie odgrywali dość istotną rolę - od czasów niemieckiego pisarza Karola Maya, który stworzył jakże popularną postać Winnetou, po zachodnioniemieckie czasopismo Bravo, które  przyznawało nagrody Bravo Otto w postaci statuetki sympatycznego Indianina). Nie zabrakło oczywiście opowieści o relacjach damsko- męskich (Nur Getraumt, Leuchtturm), przedstawionych w sposób tak niewinny, że skutecznie trafiały do nastoletnich odbiorców.

Album nie nuży po latach, chociaż moim zdaniem trochę prymitywnie brzmią dżwięki wydobywane z syntezatora. Strasznie trąca myszką wstęp do ,,Nur Getraumt", bardziej efektowny sound jest za to póżniej - przed refrenem. Kiedyś tak uwielbiana przeze mnie ,,Latarnia morska" ( Leuchtturm) po trzydziestu latach nie powoduje już ekstazy, lecz nadal uważam ją za jedną z najbardziej ulubionych kompozycji Neny.
Rockowo za to brzmią gitary i ich popisy wypadają o wiele lepiej po latach, niż syntezatorowe plumkania. Zespół balansuje w kręgach lekkiej muzyki pop, wymieszanej z żywiołowym rockiem, a w kompozycji Indianer wyrażnie słychać wpływ brytyjskiej nowej fali. Vollmond natomiast czerpie garściami z  muzyki bluesowej, gitarzyści  koncentrują się na wydobyciu akustycznych brzmień, bez zbędnych ozdobników elektronicznych. Także na bluesową nutę, lecz w szybszym tempie jest zagrany utwór Noch Einmal. Tu jednak syntezatory trochę przeszkadzają i usuwają gitary w cień. Rock, blues, pop i syntezatorowy lukier na wierzchu  to nie wszystkie style, wokół których obraca się zespół. Trochę rytmów reggae zostało wplecionych w leniwe nagranie Ich Bleib Im Bett. Album zostaje zwieńczony  klimatycznym Satellitenstadt.

Nena i jej kompani z całą pewnością nie spodziewali się międzynarodowego sukcesu. Zadecydował zwykły przypadek, gdy prezenter stacji radiowej KROQ w Los Angeles  o nazwisku  Rodney Bingenheimer odtworzył ,,Dziewięćdziesiąt dziewięć baloników", a po chwili rozdzwoniły się telefony z pytaniami o wykonawcę. Nadmienić trzeba, że rynek amerykański to marzenie nie tylko artystów niemieckich, ale i  brytyjskich - mimo posiadania przez nich mniejszych barier językowych. Na szczęście sukces  zespołu NENA - choć krótkotrwały w USA - nie przewrócił w głowach młodym muzykom.
O  wiele mniej entuzjastyczna i powściągliwa była prasa brytyjska.  ,,Guardian" podsumował muzykę na albumie: ,,pani ma doskonały głos, ale jej muzyka jest przede wszystkim tak banalna, jak cały zespół".  Natomiast ,,New Musical Express" napisał  sarkastycznie: ,,Nena nadciągnęła z 99 czerwonymi balonami, jest to broń, która może spowodować większe spustoszenie niż Zeppelin".

Kino 
Indianer 
Vollmond 
Nur Geträumt
Tanz Auf Dem Vulkan 
99 Luftballons 
Zaubertrick 
Einmal Ist Keinmal 
Leuchtturm 
Ich Bleib' Im Bett 
Noch Einmal 
Satelliten-Stadt

wtorek, 8 stycznia 2013

David Bowie: Dość milczenia

Informacja z samego rana tak nieprawdopodobna, że podejrzewałem siebie o niewyspanie.
Ale nie!  Powrót giganta i  kameleona muzyki, ktory dawno temu prowadził za rączkę rzesze swoich wyznawców zapowiadają przeróżne portale muzyczne.

Najnowszy album Davida Bowie (66 lat) nosi tytuł ,,The Next Day", a jego odsłona jest wyznaczona na 11 marca.
Ukazał się natomiast singel wykrojony z tej płyty: ,,Where Are We Now?", w którym muzyk wspomina czas, kiedy przebywał w Berlinie.Nagranie jest już dostępne za pośrednictwem iTunes.
Do piosenki nakręcono video-clip, który potrafi zahipnotyzować swoim surrealistycznym obrazem.

"W ostatnich latach, cisza na temat planów Davida przerywana była jedynie przez nieustający ciąg spekulacji, plotek i nadziei fanów. Kto by pomyślał, że w ogóle ukaże się nowa płyta. W końcu David Bowie jest artystą, który nagrywa i występuje wtedy kiedy chce i przede wszystkim, wtedy kiedy ma coś do powiedzienia, a nie do sprzedania. Tym razem definitywnie chce nam coś przekazać" 
Niektórzy sądzili, że już odszedł na emeryturę.David Bowie jednak zawsze potrafił zaskakiwać: wyglądem, prezentacją swojej muzyki - tym razem zaskoczył Nas swoim come-backiem.
Czy najnowszy album będzie podsumowaniem kariery tego muzyka? Czy może wyda swój komentarz na terażniejsze oblicze świata? Na to musimy trochę poczekać. Dwudziesty czwarty album Bowiego najwcześniej swoją premierę będzie miał w Australii - 8 marca, reszta świata z wyjątkiem USA - 11 marca, natomiast w Stanach Zjednoczonych dzień póżniej - 12 marca.

1. “The Next Day”
2. “Dirty Boys”
3. “The Stars (Are Out Tonight)”
4. “Love Is Lost”
5. “Where Are We Now?”
6. “Valentine’s Day”
7. “If You Can See Me”
8. “I’d Rather Be High”
9. “Boss of Me”
10. “Dancing Out In Space”
11. “How Does the Grass Grow?”
12. “(You Will) Set the World On Fire”
13. “You Feel So Lonely You Could Die”
14. “Heat”
15. “So She” (Bonus Track)
16. “I’ll Take You There” (Bonus Track)
17. “Plan” (Bonus Track)
VIDEO

niedziela, 6 stycznia 2013

Ultravox - Rivets / Set Movements Interview

Dziś krótko, ponieważ i zawartość dżwiękowa nie grzeszy dużą objętością. Zapowiadałem, że od czasu do czasu będę wrzucać niby ,,rarytasy", bardziej bym to nazwał rzeczami, bez których dało by się przeżyć.

Tematem dnia dzisiejszego została grupa Ultravox, która  szarpnęła się nawet na zarobek w... reklamie firmy produkującej dżinsy - Levi`s. Nagrali dla niej krótki motyw, zatytułowany ,,Rivets". Kompozycji  nie ma nawet na dwuczęściowym wydaniu ,,Rare", podejrzewam nawet, że nie ma jej nigdzie ,,odrestaurowanej" na CD.
Materiał został wydany w roku 1984 (reklama pochodziła z roku 1983) na kasecie nie planowanej do szerokiej sprzedaży.
Poza kompozycją Rivets taśma zawiera także wywiad z zespołem Ultravox, przeprowadzonym przez Jane Simon.
Wywiad ubarwiony został muzyką z ich - najnowszej wtedy - płyty Lament, nagrania nienachalnie falują w tle i zachęcają do sięgnięcia po całą płytę.

Chris Cross po latach został pociągnięty za język, by coś o tej reklamie i muzyce do niej opowiedział.
Jak się okazuje, pamięta niezbyt wiele, lecz co nieco udało się od niego dowiedzieć dzięki Extreme Voice:

 Jak ty i Midge ukończyliście muzykę do reklamy ,,Rivets" Levi`s? Zapewne byłeś jednym z kilku, którzy przesłali  muzyczne szkice dla Levi `s do wyboru - jaki proces musiałeś przejść?

- Nie  przypominam sobie dokładnie  jak to wszystko było opracowane, myślę, że tym zajęła się nasza wytwórnia płytowa  Chrysalis i Bartle Bogle Hegarty (agencja reklamowa). Interesujące było pracować dla kogoś innego spoza projektu. Myślałem, że to było dość dziwne.


 Kompozycja ,,Rivets "otrzymała bardzo dobrą reakcję w tamtym czasie, więc to musi być trochę irytujące, że reklama została  przeoczona w kilku telewizyjnych filmach dokumentalnych o historii reklamy Levi`s w ciągu ostatnich lat.

- Jestem zaskoczony, że,,Rivets" nie jest wymienione, jednak to było zaraz na samym początku zmiany stylu, więc mogę zrozumieć, dlaczego robiący dokument mogli to przegapić lub pominąć.

 Czy znajdowałeś przyjemność w  swoim pierwszym wypadzie do świata muzyki TV i czy było to trudne do wykonania - taki krótki kawałek muzyki dla telewizji, który również mogł być wydłużony do dłuższej wersji kinowej?

 -Było OK. Nie chciałbym, aby to zrobić jako zadanie na przymus. różne ramy. Na przykład, jeśli piszesz literę lub pisząc pocztówkę, one są podobne, ale są istotne różnice,  które się  zmieniają, w jaki sposób to  robisz.
  
Jak szybko  zakończyliście  stworzenie  utwori jak go skomponowaliście? 

- To było  typowe do tego, co Midge i my tworzyliśmy ,,na póżniej", stworzenie podstaw Midge`owi  zajęło kilka dni.

1. RIVETS
2.INTERVIEW and RIVETS
 

piątek, 4 stycznia 2013

Eurythmics - Sweet Dreams (Are Made Of This)

,,Jej głos ma siłę piły mechanicznej i kolor dzikiej róży" - tak o Annie Lennox napisał Jan Skaradziński w piśmie Non Stop. Charyzmatyczna wokalistka duetu Eurythmics wyróżniała się wśród piosenkarek także swoim wyglądem. Króciutko ostrzyżone włosy, często w kolorze czerwonym, oraz męskie marynarki były niejako odpowiedzią  na  new-romantic, styl który powoli, lecz nieubłaganie  wydawał ostatnie tchnienie w Wielkiej Brytanii. Natomiast w warstwie muzycznej duet stał o parę stopni wyżej od - dajmy na to- zblazowanych Spandau Ballet. Duża tu zasługa instrumentalisty, kompozytora i producenta w jednej osobie Dave A Stewarta, potrafiącego zgrabnie wyczarować niesamowite - jak na tamte czasy - brzmienia i efektowne wstawki w nagraniach.

,,Sweet Dreams (Are Made Of This)" - druga płyta Eurythmics ukazała się 4 stycznia 1983 roku ( to data ukazania się w Wielkiej Brytanii)  i okazała się wielkim sukcesem. Była niezaprzeczalnym panaceum na depresyjny stan wokalistki, która przechodziła załamanie nerwowe po wyczerpującym tournee, promującym ich pierwszą płytę ,,In The Garden".
Jerzy A. Rzewuski w piśmie Magazyn Muzyczny tak opisał ich  przełomowy album:

,,(...)Trudów trasy nie wytrzymał również ich wzajemny związek i w efekcie sprawa Eurythmics utknęła w martwym punkcie. Jednakże w okresie rekonwalescencji - pierwszym solidnym wypoczynku od chwili rozwiązania się The Tourists - Stewart skomponował i nagrał kilka utworów i puścił je przez telefon byłej partnerce.
Wczesną wiosną oboje przystąpili do pracy nad nimi - nowa płyta miała nosić tytuł Sweet Dreams (Are Made Of This). Po trzech singlach wydanych między marcem a wrześniem (This Is The House, The Walk i Love Is A Stranger) dopiero tytułowy utwór albumu, wsparty efektownym teledyskiem, zwrócił uwagę szerszej publiczności i utorował zespołowi drogę do najwyższych pozycji na listach przebojów.
Eurythmics w końcu odnależli swój indywidualny, natychmiast rozpoznawalny styl, polegający - mówiąc najogólniej - na wykorzystaniu naturalnych predyspozycji Lennox do kojarzącego się nieco z murzyńskimi wokalistkami operowania głosem i zderzeniu tego z brzmieniem nowoczesnego elektronicznego instrumentarium. W odróżnieniu jednak od innych pokrewnych im nieco wykonawców adaptujących elementy muzyki soul czy disco - choćby nie istniejącego od roku duetu Yazoo - Stewart programuje syntezatory tak, by przypominały grę tradycyjnych instrumentów, jakie też zresztą wprowadza w dwojakim celu: żeby wzbogacić warstwę harmoniczną i zaakcentować klimat danego utworu. Na przykład w ,,This Is The House" trąbka budzi pewne skojarzenia hispanoamerykańskie, natomiast w zamknięciu ,,The Walk" jej dżwięki potęgują wyrażone w tekście uczucie pustki i samotności. Nawiasem mówiąc ta tematyka dominuje w tekstach pisanych przez Lennox - odbijają się w nich stany lękowe i depresje, które przeżywała po załamaniu nerwowym.
Dwie skrajności w repertuarze Eurythmics reprezentują na płycie: ,,I`ve An Angel" nawiązujący do komercyjnej produkcji dyskotekowej, dający próbkę nie tylko rozpiętości głosu wokalistki, ale i jej umiejętności jako flecistki oraz ,,This City Never Sleeps" o stonowanej ekspresji i niezwykle oszczędnej aranżacji z wyeksponowanym, pulsującym niczym tętno basem i naturalnymi efektami przejeżdżającego metra. Pewnym wyjątkiem jest natomiast ,,Wrap It Up" - interpretacja kompozycji Isaaca Hayesa, rozpisana jak gdyby na żeński zespół wokalny. Jeśli pominąć ,,This City Never Sleeps" te właśnie utwory (oraz zupełnie nie pasujący do całości ,,Jennifer") powodują, że Sweet Dreams (Are Made Of This) nie stanowi propozycji stylistycznie doskonałej. Znać jeszcze - choć w stopniu szczątkowym - ślady końcowych poszukiwań i eksperymentów. Złośliwie można to ująć w następujący sposób: Stewart opanował do perfekcji alfabet rozwiązań typowych dla czarnej muzyki, przefiltrował je przez komputer i syntezatory, ale nie dokonał jeszcze ostatecznej selekcji, które z nich mają na dobre wejść do katalogu Eurythmics".

Zanim album został stworzony,  Stewart i Lennox mieli bardzo mało pieniędzy i byli zachwyceni, gdy bank udzielił im kredytu na zakup sprzętu i możliwość nagrania płyty.  Przede wszystkim do nagrań wykorzystano ośmiościeżkowy magnetofon oraz skomplikowany automat perkusyjny, po który duet przejechał dwieście mil, by go zakupić. Do tego doszedł syntezator Stewarta - SH-101 Roland, oraz keyboard Kurzweil, którego posiadaczką była Annie Lennox.
Z tak skromnego instrumentarium powstały piosenki brzmiące niebanalnie i nowocześnie. Mimo wykorzystania syntezatorów - utwory nie pławią się  w monotonnej, plastikowej papce. W każdym nagraniu czai się cudowna niespodzianka, wstawki dżwiękowe są skromne i przemyślane, bez nadużywania efekciarskiego stylu. Niby muzyka pop, ale najwyższej jakości, dzięki czemu słusznie otrzymała uznanie u krytyków.
Słodkie sny o Fioletowej Krowie
Kiedy kilka lat temu wraz z rodziną podróżowałem po Francji, wszyscy byliśmy zauroczeni setkami krów jak z obrazka, które pasły się na malowniczych łąkach tuż przy autostradzie. Przez dziesiątki kilometrów siedzieliśmy przyklejeni do szyby, zachwycając się tym niezwykłym widokiem.
Jednak już po dwudziestu minutach przestaliśmy zwracać uwagę na krowy. Kolejne stada wyglądały dokładnie tak samo jak poprzednie i to, co wcześniej tak nas zachwycało, nagle stało się pospolite. Nawet gorzej. Stało się wręcz nudne.
Krowy stają się nudne, kiedy przyglądasz im się przez dłuższy czas. Mogą to być krowy idealne, krowy o pięknej prezencji lub ciekawej osobowości, krowy w blasku zachodzącego słońca, a jednak na dłuższą metę są nudne.
O! Fioletowa Krowa! Hm, to już robi wrażenie (przynajmniej przez chwilę). Istotą Fioletowej Krowy jest jej wyjątkowość i niepowtarzalność.
- Seth Godin ,,Fioletowa Krowa"
Największe hity z drugiego albumu Eurythmics, to ,,Love Is A Stranger" oraz tytułowy ,,Sweet Dreams". Do tej piosenki zrealizowano teledysk, gdzie po raz pierwszy świat zaczął komentować wygląd Annie Lennox. ,,To facet, czy kobieta?" - pamiętam do dziś słowa znajomego moich rodziców, gdy widzieliśmy to video. Natomiast krowa, która została bohaterką drugiego planu, była pomysłem Dave`a A. Stewarta. Dave jest fanem surrealistycznych artystów takich jak Salvador Dali i Luis Bunuel.
,,Ludzie pytają mnie: Dave, dlaczego krowa? Przecież Annie tak dobrze wygląda. Ci ludzie powinni kupić i przeczytać książkę Setha Godina - Purple Cow (Fioletowa Krowa), o tym, jak zrobić niezwykły i dochodowy biznes.  Książka została napisana dwadzieścia lat po tym, jak mieliśmy fioletową krowę w naszym video, co z pewnością wystarcza, by nazwać całe moje życie niezwykłym."

Krowa, choć bardzo efektownie wyszła w teledysku, stanowiła pewien problem, ponieważ większość studio nie mogło takiego zwierzęcia pomieścić. W końcu duet znalazł studio w piwnicy w Londynie z windą, wystarczająco dużą do transportu zwierząt. Natomiast sfilmowanie w plenerze z większą liczbą tych zwierząt, Annie nazywa jako jedno z bardziej surrealistycznych doświadczeń w jej życiu. Na pytania, co to wszystko w ogóle oznacza, Annie mówi, że teledysk jest oświadczeniem o różnych formach istnienia. Z jednej strony ludzie, którzy osiągnęli sukces, powodzenie... a z drugiej strony krowa" :)

Natomiast sama piosenka ,,Sweet Dreams" opowiada o tym, jak człowiek poszukuje przez całe życie spełnienia marzeń. ,,Słodkie sny"  to pragnienia, które nas motywują do działania, by je osiągnąć.
Melodia jest zbudowana z potężnego syntezatorowego basu, to silne elektroniczne, wręcz monumentalnie wyrzeżbione brzmienie, porażające swoją oryginalnością. Myślę, że wszyscy w tym nagraniu czekają na moment kulminacyjny - jest to instrumentalna wstawka po słowach ,,Hold your head up - Keep your head up". Do dziś te dżwięki mają piorunującą siłę przebicia, a sama piosenka zasłużenie stała się jednym z największych przebojów lat osiemdziesiątych.

Drugim wyróżniającym się nagraniem na albumie jest otwierający ,,Love Is A Stranger". Gdy po raz pierwszy wydano ten utwór na singlu, nie zdobył oczekiwanego sukcesu. Myślę, że słuchacze, którzy znali duet jeszcze z działalności w zespole The Tourists, oraz z utrzymanej w innych klimatach pierwszej płyty Eurythmics - In The Garden, trochę podejrzliwie przyglądali się poczynaniom duetu. Nagranie zostało docenione dopiero po sukcesie singla ,,Sweet Dreams".

Dave A. Stewart tak to wyjaśnił dziennikarzowi magazynu ,,Sounds": ,,Na początku działalności Eurythmics powiedziałem w wytwórni RCA, że chcemy odnieść sukces w taki sposób, by ludzie się nie spodziewali, jaka będzie nasza następna płyta. Można to porównać do posunięć Davida Bowie, po prostu nikt nie ma pojęcia, czym on nas dalej zaskoczy (...) w muzyce jest to najlepszy rodzaj wolności".

Po trzydziestu latach obawiałem się, że zostanę uraczony przestarzałymi brzmieniami, powodującymi zażenowanie. Tak się nie stało, ponieważ album niesamowicie wytrzymał próbę czasu. ,,Sweet Dreams" zaliczamy do nurtu synthpop - muzyki, która w wielu przypadkach potrafi znudzić po pięciu minutach, lecz tutaj pokazuje zwierzęce kły i pazury, nie pozwalając słuchaczowi być obojętnym na zadziorne i ponętne melodie. Niesamowity wokal Lennox, twardy,  hard - sound wybity przez syntezatory, pociągnięty subtelnymi aranżacjami - do tego ciekawie (który to już raz powtarzam) wplecione elektroniczne wstawki - to nie jest płyta, którą przesłucha się raz i zapomni. Mówiono, że synthpop ma swoje granice, tu jednak zostały całkowicie przekroczone. Obecne gwiazdy elektronicznego grania powinny teraz spłonąć ze wstydu, lub przemyśleć dotychczasową działalność. Póki nie jest za późno. Inaczej czeka ich, jak i ten cały gatunek szybka śmierć w elektronicznych konwulsjach, które to cierpienia można ukrócić, szybko odcinając dopływ prądu do syntezatora.
Teraz Ty!

Roman Rogowiecki (NON-STOP 1983. 10)

Zamiast pisać recenzję, słucham tej płyty już po raz czwarty, piąty. W syntezatorowym światku zdominowanym przez Soft Cell, Blancmange, Tears For Fears czy Yazoo, para Annie Lennox - Dave A. Stewart zasługuje na szczególną uwagę. Po pierwsze Annie dysponuje świetnym głosem o dużej skali i niespotykanej barwie. Po drugie, Eurythmics, co należy do rzadkości, używają swojej baterii syntezatorów elektronicznych w sposób bardzo oszczędny, powiedziałbym nawet ascetyczny. Po trzecie, na ich nowej płycie nie ma nawet jednego słabego numeru. Poczynając od przebojowego, obsesyjnego ,,Love Is A Stranger", przez efektowną, elektroniczną wersję soulowego standardu ,,Wrap It Up", szaleńczy ,,The Walk", ozdobiony niespodziewanie piękną, jazzową partią trąbki, superhit 1983 - tytułowy temat ,,Sweet Dreams", aż po przykład nowoczesnej, chłodnej pop music w finałowym ,,Somebody Told Me" Eurythmics dowodzą, że ich drugi album to prawdziwie mistrzowskie połączenie komercji z rockową inteligencją.

Love Is A Stranger        
I've Got An Angel        
Wrap It Up        
I Could Give You (A Mirror)        
The Walk        
Sweet Dreams (Are Made Of This)        
Jennifer        
This Is The House        
Somebody Told Me        
This City Never Sleeps 

wtorek, 1 stycznia 2013

The Stranglers - Feline

Feministki ich nienawidziły, obrońcy moralności czuli się zgorszeni, muzycy punk widzieli w nich konkurencję i zagrożenie, a prasa wieszała przysłowiowe psy za każdym razem, gdy zespołowi powinęła się noga. O kim mowa? Oczywiście o The Stranglers, jednej z najtrwalszych grup brytyjskiej nowej fali (istniejącej do dziś). W latach osiemdziesiątych muzycy postanowili zamienić ostre brzmienie na bardziej melodyjne, a nawet romantyczno-nostalgiczne, przez co narazili się wielu wielbicielom zespołu.
Grupa The Stranglers rozpoczyna obiecany przeze mnie cykl ,,Płyty sprzed 30 lat".  Czas więc przypomnieć także swoją przeszłość, jakże odmienną od terażniejszości. Zmieniło się tak wiele, że będziecie musieli wybaczyć moje odejścia od głównego tematu.

Wspiąłem się na mur otaczający ogród rozkoszy i zobaczyłem kwiat umierający z pragnienia.

Na zewnątrz wszystko wygląda inaczej, niż w bajce. Każdy z nas chciałby powrócić do czasów beztroskiego dzieciństwa, chroniących nas przed faktem, że idealny świat nie istnieje. Pułapka rzeczywistości dosięgnie każdego - prędzej, lub póżniej. Gdy usłyszałem Midnight Summerdream, miałem trzynaście lat.  Docierało już do mojej świadomości, że nasz kraj w porównaniu z Europą Zachodnią prezentuje się biednie i jest wciąż skuty łańcuchami stanu wojennego. W powietrzu nadal unosił się specyficzny klimat niepewności jutra. Nagranie Midnight Summer Dream potęgowało ten nastrój do niesamowitych rozmiarów. Utwór wdarł się nawet na pierwsze miejsce Listy Przebojów Programu Trzeciego, niejako prezentując stan ducha ówczesnych słuchaczy. Podejrzewam, że po latach znalazłem odpowiedż, dlaczego w różnych krajach jedne zespoły i piosenki odnosiły sukces, a w innych nie. Chcąc tego lub nie, musimy się pogodzić, że sytuacja polityczna i gospodarcza kraju potrafi  bezceremonialnie zapaskudzić swoimi brudnymi buciorami  nawet muzyczny dywan. Tak też było i w Polsce. Niejeden z nas pochłaniał lekką i ugładzoną muzykę new romantic - drogi cukierek z (jak wtedy sobie wyobrażaliśmy) kolorowego, elegancko ubranego i pachnącego zachodniego świata, topiąc wielu  (także i mnie) w swojej pustej słodyczy. Z drugiej strony mieliśmy festiwal w Jarocinie  i niezadowolenie wykrzyczane za pomocą muzyki punk, podczas gdy w Wielkiej Brytanii gatunek ten dawno się ,,wyszumiał". Grupa The Stranglers połączyła natomiast swoje bojowe, punkowe i rockowe  doświadczenie z melodyjną muzyką elektroniczną, skutecznie trafiając w ówczesne nastroje polskich słuchaczy.

W latach osiemdziesiątych nawet BRAVO było dość strawnym czasopismem.
Pierwszy dzień Nowego Roku  to dość nietypowa data na wydanie płyty. Dokładnie trzydzieści lat temu 1 stycznia 1983, wydano ,,Feline" (,,Koci album" - tytuł płyty nawiązuje do nagrania ,,European Female").
Muzyka  jest  przystępna dla słuchaczy lubiących mniej agresywne brzmienie.  ,,Panowie w czerni", ,,nienawidzący wszystkich" stali się nagle potulni jak owieczki już w roku 1981. Album ,,La Folie" wraz z przebojem ,,Golden Brown" oraz kompozycją tytułową pozbawiał słuchacza złudzeń, uświadamiając zarazem, że muzyka punk się skończyła i trzeba się dostosować do nowych czasów.
,,Jeżeli gralibyśmy przez dziesięć lat taką samą muzykę, to byśmy się pozabijali" - wyjaśnił Jean Jacques Burnel w 1986 roku, udzielając wywiadu dla pisma Non Stop.

,,Feline" jest kompletnym pozbawieniem nadziei dla spodziewających się usłyszeć  agresywne The Stranglers. Na pierwszy plan wybija się hiszpańska gitara akustyczna, oraz użycie elektronicznych zestawów perkusyjnych. Założenie było takie, by polączyć instrumenty charakterystyczne dla Europy Południowej (wspomniane gitary) z syntezatorami, kojarzonymi z Europą Północną. Jeden z francuskich krytyków napisał w czasopiśmie ,,Best" , że na ,,Feline" najmniej jest ciężkiej, mrocznej muzyki. Zastąpiona została dżwiękami bardziej subtelnymi i wyrafinowanymi, niestety wiele osób uznało ten materiał za zbyt monotonny i nudny w odbiorze.
Wykorzystanie hiszpańskiej gitary nawiązuje  do młodzieńczych lat wokalisty zespołu. Był to pierwszy instrument, jaki Hugh Cornwell dotknął w życiu. ,,Mam dwóch starszych braci - opowiedział w jednym z wywiadów - jeden z nich miał piękną, hiszpańską gitarę, trochę na niej grał. Bardzo lubiłem tą gitarę, ale brat nigdy nie pozwolił mi jej dotknąć. Po pewnym czasie wyjechał do pracy za granicę i pierwsze co zrobiłem, to poszedłem zobaczyć, czy wziął instrument ze sobą. Nie zabrał, więc byłem w stanie na niej grać. Kiedy brat wrócił z zagranicy, dał mi tą gitarę, ponieważ do tego czasu stracił zainteresowanie muzyką. Na hiszpańskiej gitarze zacząłem uczyć się grać, natomiast gdy byłem w szkole, Richard Thompson z Fairport Convention uczył mnie grać na basie - i to był mój pierwszy instrument w zespole, który nazwaliśmy Emil and The Detectives".

Album ,,Feline" jest znany z wyrafinowanych melodii, spokojny i zwiewny, nietypowy dla grupy, która wcześniej ubierała swoje kompozycje w cynizm i agresję.
Osobiście określam tą płytę, jako tematyczną ,,podróż po Europie", nie tylko w warstwie tekstowej. O ile w Anglii kręcono nosami, kwitując krótkim zdaniem  ,,Dziewięć ociekających nudą piosenek", to z większą przychylnością krążek ów spotkał się w kontynentalnej Europie. Urokowi nowego oblicza Stranglers ulegli słuchacze Niemiec, Belgii, Norwegii, Francji oraz Polski.

Nie sądzę, by ktoś kiedykolwiek odnalazł raj, ponieważ raj opiera się  na kłamstwach.


Midnight Summerdream  - takich utworów po przesuchaniu szybko się nie zapomina. Muszę przyznać, że po latach nadal robi na mnie wrażenie. Wspaniale skonstruowane nagranie, które pokochałem od pierwszego usłyszenia w radio.  Piosenka posiada trzy wersje: trzyminutową singlową prezentowaną w radio,   dłuższą, z fantastyczny wstępem - która jest na FELINE, oraz dziesięciominutową 12" extended.
Dla Midnight Summerdream zainteresowałem się dawno temu całą płytą. Wcale nie odbierałem jej jako ,,nudnej". Reszta piosenek sączy się leniwie z głośników, może drażni co niektórych jednostajny, mechaniczny rytm perkusji, lecz jest ona jakby w tle. Muzycy mieli naprawdę sporo odwagi, by stworzyć prawie akustyczny album.
Inne, silne momenty na Feline to  European Female oraz Paradise. W tym drugim nagraniu zespół wspomagają piosenkarki Anna Von Stern oraz France Lhermitte (znajoma Jean-Jacques Burnela z zespołu Polyphonic Size).

Jak odbieram płytę po trzydziestu latach? Zanim podjąłem się napisania wspomnień, przez pięć dni słuchałem Feline. Porównując ją do wielu bezbarwnych płyt wydawanych w czasach obecnych przez różnych ,,grajków", ten krążek przebija je swoją naturalnością i lekkością. Klimat, który rozpoczyna Midnight Summerdream, utrzymuje się do ostatniego nagrania. I tu mała uwaga: amerykańska wersja płyty zawiera kompozycję ,,Golden Brown", która zupełnie nie pasuje przecież do całej koncepcji Feline.

Jeżeli ktoś nie słyszał jeszcze tej płyty, polecam z bonusami. Od siebie dorzuciłem też dwie wersje Midnight Summerdream - singlową i dziesięciominutową, gdzie Hugh trochę więcej śpiewa, niż bawi się w narratora.
I tak na sam koniec jeszcze dodam, że w tym samym roku J.J. Burnel oraz Dave Greenfield z The Stranglers wydali fajną, syntezatorową płytę ,,Fire and Water (Ecoutez Vos Murs)". Wystarczy posłuchać nagrania "Detective Privée", chyba tylko raz prezentowane w naszym radio.


1 Midnight Summer Dream        
2 It's A Small World        
3 Ships That Pass In The Night        
4 European Female        
5 Let's Tango In Paris        
6 Paradise    
7 All Roads Lead To Rome        
8 Blue Sister        
9 Never Say Goodbye
       
Bonus Tracks 
10 Savage Breast        
11 Pawsher    
12 Permission        
13 Midnight Summer Dream/European Female (Live)        
14 (The Strange Circumstances Which Lead To) Vladimir And Olga (Requesting Rehabilitation In A Siberian Health Resort As A Result Of Stress In Furthering The People's Policies)        
15 Aural Sculpture Manifesto

Extra Bonus
 
16 Midnight Summer Dream (single version)
17 Midnight Summer Dream (extended version)

niedziela, 23 grudnia 2012

Końca świata nie było :)

  Rok 2012 okazał się jednym z gorszych dla muzyki synthpop. Porównując poprzednie lata (chociażby 2011 i 2010), dinozaury z lat osiemdziesiątych jakby przysnęli. Młodzi wykonawcy, podążający utartą, elektroniczną ścieżką tworzą ostatnio mało oryginalnie i wałkują oklepane schematy. Zupełnie inaczej ma się z gatunkami rock, indie, a nawet z muzyką progresywną. Na tym polu zaobserwowano wyrażną poprawę i miłośnicy owej muzyki mogą zaliczyć ten rok do udanych. Sytuację ratuje Ultravox. ,,Brilliant" jest chyba jedyną płytą dla starych miłośników słuchaczy ,,new romantic", która ocaliła rok 2012 od całkowitej klęski. Na dodatek Midge Ure i spółka dobili konkurencję koncertowym wydaniem ,,2012 Tour", jednak w zestawieniu przedstawiam albumy studyjne. Jak co roku ujawniam swoją - powtarzam: SWOJĄ dziesiątkę ulubionych płyt, według MOJEGO gustu, z którym oczywiście nie musicie się zgadzać. Dlatego powyżej możecie przeczytać ,,TOP 2012" z dopiskiem ,,RObert POland". Wynik podsumowania trochę mnie przeraża. Na pierwszy rzut oka wygląda to, jak ,,dziesiątka kiczu", w porównaniu z latami poprzednimi :) Przyjrzyjmy się zatem dokładniej ,,szczęśliwcom roku" .

  1.ULTRAVOX - Brilliant
Miejsce pierwsze - bez niespodzianek. Ultravox i ,,Brilliant" to najczęściej ściągana płyta z mojego chomika. Chociaż album ma pewne wady i niedociągnięcia, to płytę przyjęli wszyscy z zaciekawieniem. Słuchacze new romantic, fani Ure`a i Ultravox, oraz miłośnicy lat osiemdziesiątych już dawno nie czuli takiej ekscytacji, jak przy słuchaniu dwunastu nowych nagrań Ultravox. Grupa nie zawojowała rynku nowatorstwem, a jedynie odświeżyła swoje stare patenty, a przede  wszystkim starła brudną, pożegnalną plamę, jaką była dla wielu płyta ,,U- Vox" z 1986.
Poza tym jestem pewien, że sporo czytelników bloga nie darowało by mi, jakby ta płyta była niżej w notowaniu. Album, do którego jeszcze nie raz będę wracał.

2.SANDRA - Stay In Touch
Dla mnie największa niespodzianka roku. Singel ,,Maybe Tonight" kazał podejść do całej płyty z dystansem. Prowadzący bloga zamierzał nawet stworzyć kąśliwy post, z którego w ostateczności ocalał  jedynie zabawny tytuł.  Stay In Touch ogłaszam  najlepszą płytą dyskotekową  roku, idealnie pasująca na sylwestrową noc.

3.MADONNA - MDNA
Ta płyta jest wulgarna. Teksty w stylu ,,Prowadż suko...wciśnij gaz do dechy  i zgiń jak suka", to ostatnio znak firmowy wokalistki. Jej ostatnia trasa koncertowa została nazwana najbardziej zyskownym tournee ( 228 milionów dolarów to zarobek, który przyprawi o zawrót głowy niejednego). Występy  Madonny nie raz i nie dwa wywoływały skandal. W Denver wokalistka wymachiwała pistoletem na scenie (nabitym? - ROb) wkrótce po strzelaninie w Colorado w lipcu tego roku. Na innym show pokazała goły tyłek, mówiąc: ,,Popatrzcie sobie na moją gołą dupę i dajcie mi trochę pieniędzy". Czemu nie... symboliczna złotówka właśnie do ciebie leci...

4.MEN WITHOUT HATS - Love In The Age Of War
Dla jednych jedna z lepszych płyt zespołu, dla drugich - zbyt monotonna. Jakby zapomniano, że już w latach osiemdziesiątych MWH grali muzykę w jednostajnym rytmie. Na początku podsumowania mieli spore szanse zmieścić się w pierwszej trójce, jednak pozycja czwarta to i tak spore osiągnięcie.

5.JOHN FOXX AND THE MATHS - Evidence
Pan Foxx został mocno przyćmiony przez swoich dawnych kolegów z Ultravox, choć tworzy przecież niebanalną muzykę elektroniczną. Podejście Foxxa do muzyki jest jednak zupełnie inne, niż ,,czterech pancernych". Jeżeli od Ultravox za bardzo ,,śmierdzi" pieniędzmi i parciem na szkło, to od Foxxa poraża rozbrajająca skromność i chowanie się na drugi plan. Myślę, że dzięki temu na artyście nie jest wywierana presja od wiecznie niezadowolonych słuchaczy i może spokojnie tworzyć zupełnie niekomercyjną muzykę. Evidence to trzeci album Foxxa nagrany jako spółka Foxx and the Maths.

6.SOUND TESSELATED - Morning
Piąta płyta niemieckiego duetu to kontynuacja muzyki, którą tworzył inny duet z ich kraju, a mianowicie The Twins. Lekki synthpop, czasem ocierający się o dyskotekę, czasem nasuwający skojarzenia z muzyką zespołu Erasure... opis ich muzyki brzmi trochę przerażająco, tak jakby panowie nie mieli swojej osobowości i tylko bawili się w jeden z setek obecnie mało oryginalnych zespołów. Jest jednak coś tak rozbrajającego w ich muzyce ( bądż co bądż to już ich piąty album), że słucham ich bardzo często, przymykając oko na oklepane ,,umpaumpa". Cóż bowiem można więcej wycisnąć z grania na syntezatorach? Może kiedyś panowie znajdą swoją drogę, chociaż szanse są na to chyba marne. To nie Depeche Mode, którzy się rozwijali z płyty na płytę...

7.FUTURE PERFECT - Escape
Simon Owen i Rebecca Morgan wydali drugi album z muzyką electropopową, którego słuchają nawet miłośnicy  muzyki dyskotekowej. Północnowalijski duet bez zająknięcia kseruje lata osiemdziesiąte, a krytycy chyba już pogodzili się z faktem, że w dzisiejszych czasach słuchacze są głusi, mało wymagający i wychwalający zespoły, które za rok może znikną ze sceny, skoro już na starcie bezczelnie kopiują prekursorów... Są jednak na płycie przebłyski nadziei: ,,Silent Scream"oraz ,,Complicated Machine".

8.MR.KITTY - Eternity
 Muzyk naprawdę nazywa się Forrest Carney i pochodzi z Arlington (Texas). Rozpoczął od nagrywania płyt opatrzonych  tytułami ,,R.M.X." (wydał ich sześć części), lecz szczerze mówiąć, nie warto zawracać sobie nimi głowy. Jego pierwszy autorski album ,,Until Death Do Us Part" pochodzi z 2010 roku i już zawierał parę interesujących nagrań za pomocą syntezatorów. ,,Death" z 2011 zebrał bardzo dużo pochwał i porad od słuchaczy, by muzyk właśnie szedł dalej tą drogą.
Słuchając ,,Eternity" z kończącego się 2012 roku, niektórzy zaczęli się obawiać, czy czasem kompozytor aby nie ,,przesłodził". Niektóre utwory brzmią prawie na modłę ,,Living On Video" Trans-X (ach, ta linia basowa), w innych się rehabilituje  (niesamowity klimat  w Mother Mary), a często też nawiązuje do Crystal Castles (,,Night Terror") z którymi niedawno koncertował.  Eternity to piętnaście napakowanych elektroniczną energią piosenek, które rozruszają nawet czterdziestolatka.

9.PET SHOP BOYS - Elysium
Ten album powinien się nazywać Yawning (Ziewanie) - napisał na forum brytyjskim jeden ze słuchaczy.  Pet Shop Boys rozpoczynali swoją karierę w momencie, gdy reszta syntezatorowych zespołów z lat osiemdziesiątych powoli dogorywała. Wokalista niejednokrotnie podkreślał w wywiadach, że są ostatnim z takich duetów lat osiemdziesiątych. Chociaż duet na początku wykorzystał bez ogródek pomysły poprzedników i prezentował sprawdzone przecież w tej muzyce patenty, to nie zatrzasnął się w jednej szufladce. Tennant i Lowe łączą muzykę dyskotekową z nagraniami operowymi, nie gardzą muzyką klasyczną, a nawet tworzą pop- balet, czyli coś, co w latach osiemdziesiątych było nie do pomyślenia (czytaj: po prostu by się nie sprzedało).
Elysium przesłuchałem nie raz i nie dwa, wciąż  jednak brakuje w tym albumie magnesu.  Please i Actually, oraz Alternative to ostro namagnesowane płyty, które mnie już do końca życia będą przyciągały. Głos Neila nadal brzmi świetnie, duet jest wspaniały na koncertach ( to chyba jedyna dyskotekowa grupa która nie robi lipy występując na żywo), lecz płyta Elysium niestety mnie rozczarowała.

10.TRAVELOGUE - The Noise Is Only Temporary
Pod pseudonimem Travelogue (czyżby ukłon w stronę płyty Human League?) ukrywa się Jon Sonnenberg, multiinstrumentalista działający na rynku już od lat dziewięćdziesiątych. Jako Travelogue wykonuje muzykę łudząco podobną do tej, która zawarta jest na albumach... Alana Replica.
W roku 2012 Travelogue wydał dwie płyty: Fireworks ( wszystkie dźwięki  perkusyjne to nagrane i przetworzone przez sampler  fajerwerki i petardy), oraz bardziej rozbudowaną - The Noise Is Only Temporary .

Poprzednie podsumowania:

TOP 2010

TOP 2011

Na  koniec pozostaje mi życzyć wszystkim słuchaczom i odwiedzającym mój blog (ale macie wytrwałość, by tu jeszcze wciąż zaglądać) Spokojnych świąt Bożego Narodzenia oraz wielu szczęśliwych i radosnych chwil w nadchodzącym Nowym Roku 2013.

sobota, 15 grudnia 2012

Carlos Perón - Die Schwarze Spinne

Rok 2013 jeszcze się nie zaczął, a już rozpoczęły się prośby o płyty :) Aż boję się pomyśleć, co będzie po Sylwestrze... lecz przecież kiedyś blog słynął z tego, że masa rzeczy niemożliwych się tu ukazywała. Po album Carlosa Peróna  RObert POland musiał wybrać się tym razem w niebezpieczną drogę - do samego piekła i z powrotem. Muszę Wam powiedzieć, że nie było łatwo. I o to chodzi!

Pakt z diabłem przeważnie nie wychodzi człowiekowi na dobre. Na szczęście gatunek ludzki potrafi być także sprytny i przebiegły, wprawiając czasem w osłupienie ciemne moce. Niestety zwycięstwo często opłacane zostaje życiem, tak też jest w powieści Jeremiasa Gotthelfa zatytułowanej ,,Czarny Pająk".
Na podstawie tej książki w roku 1983 powstał horror ,,Die Schwarze Spinne", do którego muzykę stworzył Carlos Perón.

Ten szwajcarski muzyk był założycielem i członkiem słynnego zespołu Yello, z którego odszedł w roku 1984. Obecnie pracuje jako producent muzyczny.
Prezentowany teraz soundtrack przedstawił  w latach osiemdziesiątych Jerzy Jop w drugim programie Polskiego Radia (audycja Słuchajmy Razem). Jest to album na życzenie jednego z czytelników bloga, a że - teraz zatkajcie swoim pociechom uszy - Święty Mikołaj nie istnieje i życzenia takiego nie spełni , to odpowiedzialność za ten fakt spadła teraz na mnie :)

Przechodzimy do muzyki. Już od samego początku jest mrocznie, lecz melodyjnie. Pierwszy pocałunek diabła w policzek kobiety, z którego wykluje się w przyszłości za niespełnioną obietnicę Czarny Pająk nie jest taki straszny. Słyszymy ciężkie, rockowe brzmienie, lecz w większości jest to nadal muzyka elektroniczna. Zagłębiamy się dalej w ten dziwny, poważny świat. Odwieczna walka dobra ze złem przewija się tu w każdym utworze zagranym przez Peróna.
Wspaniale słucha się tej muzyki wieczorami,  potęga zmierzchu robi swoje i wyolbrzymia często uczucie niepokoju.
Ostre i drażniące dżwięki wbijają się niczym tysiące ostrych szpilek w kompozycji Dance Or Death. Latają niczym natrętne insekty, które aż się proszą o to, by wziąć jakiś muchozol i pokazać im, kto tu rządzi. Muszę Was przestrzec, że katorga dla uszu jest niemiłosierna i po prostu twardym trzeba być, by przejść to piekło.
W nagrodę za to, że wytrwale przebrnęliśmy przez  tortury i się nie daliśmy złamać słyszymy bardziej taneczną część na płycie. Oto prawie dziesięciominutowy Der Komtur. Wprawdzie kłóci się to z mroczną koncepcją całego krążka, lecz słucha się tego wspaniale. Poza tym dobrze w nim słychać charakterystyczne brzmienie z nagrań Yello.
Podejrzewam, że Chris Lowe z The Pet Shop Boys też musiał słyszeć to nagranie, bo kojarzy mi się z  niektórymi instrumentalnymi nagraniami ze stron B singli duetu. Tak jest też z utworem Dropouts, a po nim powracamy do spokojniejszych kompozycji.

Zaczynam pojmować, na czym polega tajemnica grozy w muzyce. Im mniej dżwięków, tym większy efekt. Pestzug to dowód na to, jak sama perkusja i ograniczenie instrumentarium do minimum potrafi spowodować nerwowe obgryzanie paznokci. Na ,,Catastrophe" natomiast perkusji brak, lecz masa psychodelicznych dżwięków podtrzymuje w nas stan gotowości bojowej.

Podejrzewam, że niewielu z Nas obejrzało film, do którego Perón skomponował tą dość niepokojącą muzykę. Może ktoś, kto uwielbia horrory miał z nim kiedyś styczność i wypowie się w kwestii obrazu? Choć wiem, że to wątła nadzieja. Pozostaje jak na razie samemu wizualizować obrazy do muzyki, a ta potrafi naprawdę z wyobrażnią zdziałać cuda.

 1- Main Title        
2- Knight's Theme        
3- Breakin' In        
4- End Title    
5- Dance Of Death        
6- Der Komtur
7- Dropouts    
8- The Devil's Kiss    
9- Nothing Is True...    
10- Pestzug    
11- Catastrophe        
12- Knights In The Dome  

czwartek, 13 grudnia 2012

Ultravox: Prezent przedbożonarodzeniowy

Po sukcesie albumu Brilliant brytyjscy prekursorzy elektronicznego pop rocka w składzie Midge Ure, Billy Currie, Warren Cann oraz Chris Cross, ruszyli czołgiem jako Czterej Pancerni w trasę koncertową. Owocem tych wycieczek jest limitowana edycja wydana na dwóch krążkach CDr, wydana przez Chrysalis i Live Here Now która ukazała się w pażdzierniku i została zatytułowana po prostu 2012 Tour.

Nie jest to pierwszy album koncertowy Ultravox. Z wokalistą Midge Ure ukazały się oficjalnie BBC Radio 1 Live In Concert, Monument oraz Return To Eden.
,,2012 Tour" został nagrany na żywo 27 września 2012 w HMV Hammersmith Apollo (Hammersmith Odeon) podczas ,,Brilliant Tour".
Poza znanymi hitami, nas oczywiście interesują wykonane na żywo piosenki z najnowszego albumu Ultravox. Możemy się też przekonać, czy z wokalem Ure`a jest coś nie tak. Już na wstępie wita nas tytułowy ,,Brilliant" i w końcu można go sobie wysłuchać bez tego udziwnionego, według mnie zupełnie niepotrzebnego ,,wytłumienia" dżwięku na początku, jaki mamy w wersji studyjnej.
Osobiście przysłuchiwałem się wokalowi Midge Ure`a - w nagraniach ,,New Europeans" słyszymy, że ten głos brzmi wciąż dobrze, jak za starych, dobrych lat. Słuchając niektórych nagrań na ,,Brilliant" obawiałem się, że jest żle  z kondycją i że w ogóle starość... :)
Dość dobrze uwidacznia to ,,Change" - myślę, że nasz szkocki Jan Kos chciał bardzo zostać pierwszym barytonem nowej generacji synthrocka, coś na podobieństwo Dave`a Gahana, lecz fakt faktem - o wiele lepiej sprawdza się w tonach wysokich niż niskich.

Ultravox to oczywiście nie sam Ure. Nie zapominajmy oczywiście o Gustliku... to znaczy o pozostałej, jakże ważnej trójce. Przecież Ultravox nie byłby sobą bez Billy Currie (to jest właśnie bardziej kręgosłup UV, a nie wokalista Ure, jak wielu błędnie sądzi). Jego ARP i klawisze zadziornie piszczą, czasem wręcz kłują swoim metalicznym brzmieniem po uszach, Warren Cann profesjonalnie macha uzbrojonymi w pałeczki łapkami  trafiając bezbłędnie w bębny (żywa perkusja, a nie jakieś tam plastikowe podróby), chociaż tu brzmi co najwyżej poprawnie i nie wybija się aż tak na czoło. Pięć minut sławy ma oczywiście  jak zawsze w brawurowym wykonaniu The Voice - lecz do mistrzowskiego popisu, jaki dali wszyscy na Monument jest daleko. Natomiast ciężko mi tu uchwycić pana Chrisa Cross. O ile Warren jest mistrzem drugiego planu, to Chris ma pole do popisu (?) jako osoba trzeciego planu, albo w ogóle. Niech pan nie będzie taki skromny, panie Cross! Proponuję, by przy następnym albumie Ultravox, o ile jakiś się jeszcze ukaże, mieć oko na tego Pancerniaka i dać mu się wyszaleć, bo jak nie  - to uwzględnię go przy wypłacie. Albo niech kompakt będzie tańszy w sprzedaży :) Bądż co bądż, ludzie płacą za całą czwórkę.

Nie tak dawno czytałem artykuł opisujący, jak panowie przygotowywali się do Brilliant Tour. Podobno Warren Cann chciał, by prezentować m. innymi nagranie ,,Passionate Reply" (strona B singla ,,Vienna"), a nawet, by Ure zaśpiewał coś z płyt Ultravox! (czyli z czasów Johna Foxxa jako wokalisty. A propos - ten ,,!" - wykrzyknik obok nazwy Ultravox to ukłon w stronę niemieckiej grupy Neu!)
Ostatecznie stanęło na tym, by nie udziwniać trasy koncertowej (Warrenowi znowu się chyba dostało i ponownie stałby się kozłem ofiarnym na którego zwalano by winę za fiasko:)).

Słuchając Ultravox, grupa niewiele zmieniła się od lat osiemdziesiątych. Brzmi nawet bardziej rockowo, niż syntezatorowo. Grupa, która na koncie ma masę hitów, do dziś nawet prezentowanych w radio (Dancing With Tears In My Eyes, Hymn, Vienna), która była ze mną przez całą młodość, przeszła długą drogę, poprzez zmiany wokalistów, upadek new romantic, w końcu upadek samego zespołu, nieudane reaktywacje z mało chartyzmatycznymi wokalistami aż do wskrzeszenia umarlaka w tym roku (ROb, kończ to zdanie, gdzie ta kropka?!), zasługuje na podziw i uznanie. Poza tym lubię emerytów, którzy im są starsi, tym bardziej potrafią pokazać młodym, jak powinno się grać i jaką drogę czasami trzeba przejść by wpisać się do historii.


ULTRAVOX *2012 TOUR*
Recorded 27 Sept., Live At Apollo Hammersmith, Odeon

320 kbps mp3.

1 Brilliant        
2 New Europeans        
3 Mr. X        
4 Reap The Wild Wind        
5 Visions In Blue        
6 Change        
7 White China        
8 Rise        
9 Sleepwalk        
10 The Voice        
11 Live        
12 We Stand Alone        
13 The Thin Wall        
14 Lament        
15 I Remember (Death In The Afternoon)        
16 Vienna        
17 Flow        
18 One Small Day        
19 Passing Strangers        
20 Love's Great Adventure        
21 All Stood Still        
22 Hymn        
23 Dancing With Tears In My Eyes        
24 Contact

DOWNLOAD-  SENDSPACE:

DISC 2

DOWNLOAD - MEDIAFIRE: