wtorek, 28 kwietnia 2009

The String Quartet - Tribute to Duran Duran

Dla miłośników smyczkowego ,,rzępolenia" na pewno nie obca jest nazwa The String Quartet Tribute. Pod tym szyldem ukrywa się wiele kwartetów smyczkowych, a tematyczne albumy wydaje niezmiennie Vitamin Records.
Według Wikipedii, jest tego około 232 pozycji, gdzie ,,przerobiono"między innymi nagrania The Cure, U2, Depeche Mode a także Duran Duran.
Osobiście traktuję takie wydawnictwa jako ciekawostkę, bez których mogę się obejść. Parę lat temu poznałem zespół Apocalyptica, więc sądziłem, że będą to podobne klimaty. Ogromnego zaskoczenia nie było. Natomiast już po dwóch ,,kowerach" zaczęła mnie dopadać nostalgia, znużenie i po prostu nuda. Kręcąc się niespokojnie, próbowałem wzmóc koncentrację.
Niestety! Objawy depresji rozpoczęły się, gdy rozbrzmiał utwór What Happens Tomorrow. Wokół mojej głowy rozpoczęły taniec chore myśli o wrzuceniu granata do hipermarketu, by następnie pociągnąć w pozostałą rozhisteryzowaną gawiedż parę razy z granatnika...
Taak, ta płyta ma moc. Moc dołowania i tworzenia różnych zabójczych wizji u słuchacza. Takiej sztuki nie osiągnęli nawet Joy Division ani ,,Kjurczaki".
Nagranie Planet Earth odarte zostało z romantyzmu, jaki znamy z wersji Duran Duran. W zamian zostajemy poczęstowani nędznymi pociągnięciami smyczków. Cholera, idę się powiesić na jednej ze strun - pomyślałem - ale chwilunia, jest jeszcze ,,Elektryczna Barbarella", która przecież w oryginale brzmi żywiołowo. No tak... w oryginale... Nie wiem, jak reszta nagrań po tym utworze, bo zasnąłem...
Może i dobrze, bo jeszcze coś złego bym zrobił :) Osobom z deprechą odradzam nawet spoglądania na okładkę powyżej.
Pozostaję przy oryginalnych wykonaniach piątki z Birmingham.

ORDINARY WORLD
RIO
SAVE A PRAYER
WHAT HAPPENS TOMORROW
PLANET EARTH
GIRLS ON FILM
ELECTRIC BARBARELLA
HUNGRY LIKE THE WOLF
MEET EL PRESIDENTE
RUN RUN

http://www13.zippyshare.com/v/73312527/file.html

piątek, 24 kwietnia 2009

The Cure - Live in Dusseldorf 1981

Parę dni temu (konkretnie 21 kwietnia) Robert Smith obchodził swoje pięćdziesiąte urodziny. W komentarzu do posta ,,Make-up w muzyce", peiter, jeden z czytelników, zwrócił uwagę, że tą osobę pominąłem w opisie popularnych-wytapetowanych... W pierwszym odruchu chciałem odpisać, że jest to artykuł o malujących się facetach, a Smith to przecież kobieta... ale by mi się dostało;). Pominąłem także makijażowatego Gary Numana (szczególnie z okresu Berserker - koszmarny image), Adama Ant i wielu innych...

Powracając do Roberta Smitha i zespołu The Cure, mało jaki zespół potrafił wypracować własne brzmienie. Surowe, przygnębiające, gdzie brak jakichkolwiek złudzeń na to, że istnieje cukierkowy świat.
The Cure dawało młodym ludziom solidnego kopa na przebudzenie, by otworzyć oczy i zobaczyć, jak jest naprawdę. Że blask, sława i to co ładne, dość szybko przemija. Teraz, po latach zdrowo możemy ocenić, że chłopaki mieli rację. Podczas gdy wiele mało oryginalnych bandów poszło obecnie w odstawkę, nazwa The Cure wciąż elektryzuje.

Wypracowywanie własnego stylu wprowadzało w bezradność muzycznych speców, którzy wciąż lubią ubierać zespoły w kategorie.
Często Robert Smith zaprzeczał, gdy dziennikarze usiłowali szufladkować ich do przegródki ,,coldwave".
,,To głupota. - odpowiedział Smith w 1981 roku w jednym z wywiadów dla francuskiego pisma Rock and Folk - Myślę, że to, co robimy jest bardziej optymistyczne niż pesymistyczne. Błąd może pochodzić z faktu, że czasami pozwolimy na bycie ,,emocjonalnie surowym", ale nie mamy nic wspólnego na przykład z Kraftwerk, chociaż już zrobili kilka dobrych rzeczy w swoim gatunku.
Bardzo łatwo jest stanąć na scenie z beznamiętną twarzą i gadać do mikrofonu ,,Jestem maszyną".
Tego rodzaju zachowanie było prawie karykaturalne, a inne zespoły to zaadoptowały.
Nigdy nie lubiłem takich grup jak Human League, dla mnie to beznadziejna muzyka. Wolę Public Image, Siouxsie and the Banshees, Joy Division, a także New Order, nawet, jeżeli nie mają już tak dramatycznego wymiaru, jak kiedyś. Coś pozytywnego promieniuje z tych grup, są to ludzie którzy żyją poza formatem pop konwencji."

Muzyka The Cure dla niektórych nie jest łatwo dostępna w odbiorze. Robert Smith odszedł od pomysłu tworzenia muzyki pop, wiedząc, że nie jest jedynym, mającym takie nastawienie.
,,Chcemy uniknąć wszelkich kategoryzacji" - mówił Robert Smith - ,,Nasze utwory stają się coraz dłuższe i rozbudowane. Dlaczego mamy się ograniczać do trzyminutowych pop piosenek? Oczywiście jest to możliwe, aby ukazać swoje emocje w trzy minuty, ale jest to także możliwe w trzy sekundy."
Myślę, że właśnie takie podejście do tworzenia muzyki pozwala stać się ,,bycie jedynym i niepowtarzalnym", jednocześnie wpisując się w grono najważniejszych wykonawców muzyki rozrywkowej.

The Holy Hour
In Your House
The Drowning Man
10.15. Saturday Night
Accuracy
Funeral Party
M
Primary
Other Voices
All Cats Are Grey
At Night
Fire In Cairo
Play For Today
Grinding Halt
A Forest
Faith

http://www.sendspace.pl/file/sT2V7SyF/

Marillion - Fish`s First Practice Session 1981 (bootleg)

Podobno dzieci i ryby głosu nie mają... oto przed wami Ryba, która obala ten mit.

Fish jaki jest, każdy widzi. Około dwumetrowy drągal, z charakterystycznym głosem zdobył popularność w progresywnym zespole Marillion. Swojego czasu zaprezentowałem ten zespół, spotkał się jednak z dość marnym oddżwiękiem.
Możliwe, że osoby słuchające rock progresywny omijają szerokim łukiem mojego bloga, a i sam zespół Marillion to nie jakiś tam czysty prekursor, a jedynie kalka Genesis...
Jednak błędem byłoby całkowicie ignorować założenia tego zespołu. Człowiek lubiący progresywne nagrania miał w końcu w latach posuchy nową grupę do posłuchania. Fakt,że odgrywali już sprawdzone chwyty w danym gatunku, ale niejeden miał zapewne ,,stany uniesienia" w odsłuchiwaniu Forgotten Sons, Fugazi, Assassing, czy chociażby oklepanym Kayleigh.
Ostatnio natknąłem się na nagrania, które opisano jako Fish`s First Practice Session. Jednak z tego, co mi wiadomo, to takie sesje odbywały się już wcześniej, przed rokiem 1981, więc nie mam pojęcia, o co tu chodzi.
W załączniku do bootlega dodano notkę, że nagrania zarejestrowano w Red Lion Pub w Bicester, czternastego marca 1981 roku. No cóż, jakby ktokolwiek miał dokładniejsze informacje, to poprosiłbym o umieszczenie choćby w komentarzach.

Time For Sale
Madcap`s Embrace
Grendel
Snow Angel
Skyline Drifter
The Web
Herne The Hunter
Garden Party

http://www.sendspace.pl/file/6yCmsekA

http://www.sendspace.pl/file/f1by6RUS

Paul Young - Live in Australia 1985

Występowanie pod nazwiskiem Paul Young w kraju, gdzie niejaki John Paul Young jest gwiazdą (znany chociaż z hitu Love Is In The Air) wymagało nie lada odwagi... Chociaż jest to zwykła zbieżność nazwisk, to przecież ktoś mógłby przez przypadek zakupić bilet, a następnie ostro się zdziwić, widząc na estradzie jakiegoś małoletniego poppersa podrygującego niczym nastroszony kogucik.

Prezentowane show to zapis jednego z koncertów, jakie piosenkarz dał w Australii w roku 1985. Był to jeszcze okres dużej popularności Paul Younga. Dwa niezłe moim zdaniem albumy - No Parlez oraz Secret of Association to ciekawe pozycje w gatunku muzyki pop. Trochę mniej mnie przekonuje Between Two Fires, za to póżniejszy duet z Zucchero, to już nie dla mnie i wolę zachować dla siebie, co myślę o takich ,,wyskokach" w muzyce.

Urodził się w Luton, Bedfordshire w 1956 roku. Tam też pracował w fabryce, a po ukończeniu szkoły dołączył do zespoliku Kat Kool & the Kool Kats . Początkowo jako basista, szybko awansował do stanowiska frontmana dzięki swojemu głosowi i niezłemu wyglądowi. W roku 1978 występował z zespołem Streetband, póżniej grupa się podzieliła i Young utworzył Q-Tips.
Początki solowej kariery datuje się na rok 1982, gdy muzyk podpisał umowę z wytwórnią CBS. Jego pierwsze single nie zdominowały listy przebojów w Wielkiej Brytanii, udało się natomiast za sprawą przeróbki nagrania Marvina Gaye ,,Wherever I Lay My Hat (That`s My Home)".

Nagrania z koncertów są różne. Niektóre są jakości zadowalającej, inne takie, że szkoda gadać... Zaprezentowany bootleg brzmi sterylnie, bez żadnych tam stłumionych odgłosów ,, z beczki".
Poza wokalistą dobrze wypadli muzycy towarzyszący w tle - zwłaszcza klawiszowiec Ian Kewley oraz sekcja rytmiczna, Matt Irving na basie i Mark Pinder na perkusji.

1. Introduction Theme
2. Tomb of Memories
3. Love Will Tear Us Apart
4. Love of the Common People
5. Bite the Hand That Feeds
6. Wherever I Lay My Hat (That`s My Home)
7. No Parlez
8. I`m Gonna Tear Your Playhouse Down
9. Everything Must Change
10. Oh Women
11. Cupid
12. Stop On By / Come Back and Stay
13. Are You Lonely / Relax / Sex
14. Broken Man
15. Everytime You Go Away

PART 1

PART 2

wtorek, 21 kwietnia 2009

Ratata - Ratata 1982

Sztokholm na początku lat osiemdziesiątych był zwyczajnym, europejskim miastem. Oprócz niewielu państwowych stacji telewizyjnych, w radio były trzy kanały, w tym jeden prezentujący muzykę pop. Były to czasy, kiedy picia wódki zakazano na wolnym powietrzu, a żeby się dodzwonić do kumpla lub sympatii, połączenie uzyskać można było jedynie za pomocą kabiny telefonicznej.
W takich klimatach powstawał między innymi szwedzki zespół Ratata. Czterech młodych chłopaków ze szkoły średniej Östra Real postanowiło spróbować szczęścia w muzyce pop.

Ratata została założona w roku 1980 przez Mauro Scocco, ponadto w składzie znależli się: Anders Skog (obecnie reżyser filmowy), Johan Kling (obecnie producent telewizyjny) oraz Heinz Liljedahl.
Z biegiem czasu Ratata stał się duetem, w którym obok Mauro Scocco pojawił się Johan Ekelund.
Jako żródło inspiracji w początkowym okresie działalności grupa stawiała na pierwszym miejscu muzykę grupy Kraftwerk, Yellow Magic Orchestra, Roxy Music oraz nagrania Davida Bowie.
Z początku grupa miała przybrać nazwę ABC, jednak uprzedzili ich angielscy muzycy z Martinem Fry na czele.
Jak mówi sam Mauro ,,nazwa grupy miała być krótka, prosta, a zarazem lekko irytująca".
Okres największej popularności przypada na lata 1982 - 1987, niestety im dalej, tym było coraz prościej i przeciętnie, jeżeli chodzi o styl prezentowanej muzyki.
Szczerze mówiąc, do gustu przypadł mi jedynie debiutancki krążek zespołu, przynoszący może nie rewolucję, bo tak już grało się praktycznie wszędzie w Europie, lecz patrząc pod kątem reszty ich płyt, ten wydaje mi się najbardziej przebojowy.

1. Ögon Av Is
2. Frĺn En Annan Värld
3. Vore Kanske Bäst
4. Allt Är Bra
5. För Varje Dag
6. Tex Willer
7. Vĺr Sista Natt
8. Doktor Kärlek
9. Una Vita Con Te
10. Discodans
11. En Dag Som Den Här
12. Varenda Minut, Varenda Sekund

http://sharebee.com/6adfa043

Pet Shop Boys - Live Wires 1991

June 09, 1991
Wembley Arena, London, England

Najnowszy album Pet Shop Boys już w sklepach i... w sieci. Płyta ,,Yes", którą wysmażyli nam w tym roku panowie Tennant i Lowe wypadła w mojej ocenie lepiej w porównaniu z niesamowitym gniotem, jakim nas uraczyła legenda synthpopu - Depeche Mode. Wiem, muzyka DM jest o sto razy ambitniejsza, trzeba sporego skupienia przy Sounds of the Universe, ale... czy obecnie ma się na to czas? Teraz świat skierowany jest na ,,szybko, krótko i łatwo". A czy przyjemnie? Z tym różnie bywa. O ile najnowszy album Fletcha, Gore`a i Gahana po przesłuchaniu odstawiłem w kąt i nie mam jakoś ochoty do niego wracać, to płyta ,,Yes" - mimo, że rewelacją się nie okazała - częściej gości w moim pomieszczeniu odsłuchowym.
Przypomniał mi się przy okazji koncertowy ,,Live Wires" z 1991 roku. Akurat wychodziłem wtedy z wojska, lata osiemdziesiąte poszły w cholerę, mur berliński także, a co bardziej pomysłowi sprzedawali jego resztki na straganach... Zupełnie dziwnym wydał się świat, z jednej strony chłonięcie wolności, z drugiej obawa, jak to wszystko się potoczy dalej.

Pet Shop Boys w lata dziewięćdziesiąte weszli albumem Behaviour, który wtedy na mnie zrobił wrażenie takie, jak... obecnie najnowsze dzieło Depeche Mode. W porównaniu z Actually wydawał mi się nudny, monotonny i nie zwracałem uwagi na wysiłek włożony w nagrania oraz produkcję płyty.
Obecnie muszę z pokorą przeprosić muzyków za tą ignorancję. Behaviour wypada okazalej niż ich ostatnie płyty. Koncert ,,Live Wires" promuje właśnie płytę Behaviour - brzmienie jest na zadowalającym poziomie.
Show rozpoczyna się nagraniem z ,,behawiora" :This Must Be The Place I Waited Years To Leave, a następnie bez żadnych dyskusji zostajemy zbombardowani hiciorem It`s A Sin.
Neil Tennant brzmi nienagannie - do wsparcia dołączył chórek, który jednak ma tu małe znaczenie.
Opportunities do dnia dzisiejszego sprawia u mnie niekontrolowany dryg kończyn dolnych, nieważne, czy to brzmi studyjnie, czy koncertowo - aż dziw, że mnie bierze jeszcze ta perkusyjna sieczka...
Nie zabrakło tu także pierwszego przeboju duetu - West End Girls, dla niektórych uznawany za najlepsze nagranie, jakie PSB w ogóle stworzyło... hm.
Na zakończenie mamy Always On My Mind - Tennant rozpoczyna niczym Elvis Presley, wersją akustyczną. Sielankowy nastrój burzy nagle Chris Lowe, który oczywiście nie mógł długo wytrzymać konkurencji swojego kolegi i musiał klapnąć swymi paluchami w klawisze.

01. This Must Be The Place I Waited Years To Leave
02. It's A Sin
03. What Have I Done To Deserve This
04. My October Symphony
05. Suburbia
06. So Hard
07. Opportunities
08. Where The Streets Have No Name
09. West End Girls
10. Jealousy
11. Always On My Mind

DOWNLOAD

RObert POland said... vol.31

Make-up w muzyce

KISS - Gene Simmons: ,,Numer z pomalowaniem sobie ryjów wart był tych kilkudziesięciu milionów dolców..."

Pierwsze pytanie: po co kobietom potrzebny jest makijaż? Przede wszystkim, aby podkreślić swoją urodę oraz zatuszować pewne niedoskonałości.
Pytanie numer dwa: po co piosenkarzom - facetom potrzebny jest makijaż? Odpowiedzi może być wiele - sami muzycy używający Max Factora i innych wynalazków odpowiadają różnie.
Pierwsze ślady ,,mejkapu" odkryto przy badaniach archeologicznych starożytnego Egiptu. Upiększanie ciała było wtedy w modzie bez względu na płeć i orientację seksualną, potem przeniosło się to na Grecję i na resztę Europy. Makijaż szczególnie upodobali sobie artyści - aktorzy teatralni, cyrkowcy, mimowie uliczni, w końcu - muzycy.

Prawdziwy boom na umalowanych piosenkarzy w muzyce rockowej oraz popowej zapoczątkował Marc Bolan - wokalista grupy T.Rex. Poza wymalowanymi oczami, muzyk ten często występował w dość drogich ubraniach. Jego styl szybko obwołano ,,glam - rockiem", który doczekał się sporej rzeszy naśladowców.
Tuż za nim uplasował się David Bowie.
David Bowie i Marc Bolan - obaj byli modsami, obaj przeszli przez ruch ,,flower power". Na nich wskazywano jako na przedstawicieli ,,glitter" lub ,,glam rocka".
Glitter rock kojarzył się z szokującą manierą stylistyczną z makijażem i powrotem superpopu.
Bowie ubierał się jak pop futurysta, do tego dochodziła fantazyjna fryzura i ekspresyjny makijaż.
Do tego stylu wciskano także Alice Coopera, który moim zdaniem bardziej jednak pasuje do ,,shock- rocka" a nie do glamu. Zamiast lukrowatego i błyszczącego make-upu, muzyk ten zaserwował publiczności makabryczny wizerunek czarownicy z siedemnastego wieku.
Osobiście nie chciałbym spotkać go po północy w rejonach, gdzie nawet straż miejska się nie zapuszcza...

Spore wrażenie Alice Cooper wywarł na niejakim Kim Benedix Petersenie. Człowiek ten, znany obecnie jako King Diamond, zupełnie zmienił swoje oblicze po koncercie Coopera w roku 1975.
Specyficzny makijaż obydwu wymienionych powyżej ma nawet swoją nazwę: corpse paint (według wikipedii: rodzaj czarno-białego makijażu, szczególnie rozpowszechniony wśród grup muzycznych z gatunku black metal. Makijaż ma potęgować przesłanie jak i wrażenie tajemniczości danego wykonawcy. Stosowany głównie na twarzy, ponadto na ramionach i torsie. Rzadko wykorzystywane są kolory inne niż czarny i biały. Początki corpse paintu sięgają wczesnych lat 70 XX wieku, kiedy to popularność zdobyły zespół Kiss i wokalista Alice Cooper stosujący ten rodzaj makijażu. W latach 80. zjawisko rozpowszechniło się za sprawą takich grup jak Hellhammer czy Mercyful Fate oraz w latach 90. wraz z rozwojem norweskiej sceny muzycznej (grupy Mayhem, Gorgoroth, Satyricon, Limbonic Art, Darkthrone).

Peter Gabriel i Fish

Makijaż nie oszczędził nawet muzyki progresywnej. Pierwszym, który przychodzi na myśl, to oczywiście Peter Gabriel, były członek zespołu Genesis.
Teatralne show z magiczną atmosferą plus niesamowicie wytapetowana twarz frontmana wprowadzały sporo ożywienia w muzyce progresywnej.
Po odejściu Gabriela z Genesis, pałeczkę wokalisty przejął Phil Collins - jednak nie dał się skusić na farbki. A tak przy okazji - wyobrażacie sobie wymalowanego Phila Collinsa? :)
Za naśladownictwo Gabriela podjął się za to Fish wraz z zespołem Marillion. Niestety, przy okazji oberwało się potężnemu Szkotowi od wszędobylskich krytyków, którzy to podobieństwo często wytykali. Jednak Fish nic sobie z tego nie robił i dalej kontynuował występy z facjatą pełną barw.

Na początku lat osiemdziesiątych zapanowała moda na mocny makijaż i gajerki - odpowiedzialnością za taki stan ,,obarczono" Steve Strange`a, Rusty Egana i Chrisa Sullivana, którzy zapatrzeni byli w styl Davida Bowie i Roxy Music.
Klub, który otworzyli, był przeznaczony dla osób, które prześcigały się w wymyślnej fryzurze i nieodzownym makijażu (mówię tu o płci męskiej :D).
W czasach obecnych wielu z nas skrzywiłoby się z niesmakiem, popukało w czoło - ale wtedy
jakoś to wszystko było ,,na topie" i mi osobiście nie przeszkadzało.
Sam Steve Strange poszedł na całość, prezentując się w teledysku ,,Fade To Grey" jako Visage, ukazując różne oblicza, którymi charakteryzowali się bywalcy klubu. Początkowy ,,Kult Bez Nazwy" dość szybko został zastąpiony słowami ,,New-Romantic", chociaż dla niektórych była to kontynuacja szalonego glam - rocka, tyle, że bardziej biseksualnego.
Klub dał szansę wielu muzykom wybić się od zera - między innymi Boy George`owi i grupie Culture Club. Jego zniewieściały image szybko zrobił furorę na całym świecie. Mało kto miał odwagę wytapetować sobie twarz na wampa, przypominając bardziej kobietę, niż mężczyznę.
Chociaż wymalowanie sobie twarzy nie zawsze znaczyło, że jest się gejem, to u Boya George`a skojarzenia te narzucały się większości.

Makijaż w muzyce nie skończył się wraz z odejściem lat osiemdziesiątych. W latach 90 tych był co prawda zastój w tej tematyce, jednak obecnie obserwuje się powrót do tworzenia wyrazistego wizerunku scenicznego za pomocą farb i pomadek.
Marilyn Manson czy Lacrimosa, to jedynie wycinek całego szaleństwa, które czasami bierze górę nad prezentacją muzyki.