sobota, 7 marca 2009

Alphaville - Live In Russia 1995

Po latach nadal uważam, że nagranie ,,Montego Bay" jest bardzo dobre. ,,Forever Young" brzmi dla mnie dzisiaj satyrycznie. Lubię piosenki, które z początku napisaliśmy i nagraliśmy w języku niemieckim. Połowę utworów mieliśmy w języku niemieckim i po angielsku. Musieliśmy zdecydować, czy nagrać album mieszany, czy też nie. Zdecydowaliśmy, by pierwszą płytę nagrać po angielsku.
Nie wszystko, co nagraliśmy jako Alphaville mi się podoba. Utwór ,,Universal Daddy" na przykład oceniam obecnie za całkiem nieartystyczny.
Publiczność lubi różne nasze nagrania, w zależności od kraju. W Ameryce na przykład ,,Sounds Like A Melody" nie było opublikowane jako singel. Kiedy go tam zagraliśmy, czułem się tak samo, gdy po raz pierwszy zagraliśmy w Niemczech. To było dziwne uczucie.

Denerwuje mnie obecnie różnica w używaniu syntezatorów. W latach osiemdziesiątych to było całkiem co innego. W dzisiejszych czasach wykorzystywanie najnowszych syntezatorów jest nudne, wszystko jest prawie gotowe. W starych syntezatorach analogowych człowiek poświęcał więcej czasu, by zrozumieć te maszyny,muzycy podchodzili do nich bardziej bezpośrednio i w sposób bardziej emocjonalny.
Wiele grup wzorowało się na Kraftwerk, obsługę instrumentów klawiszowych mieli od dawna w małym palcu. To fantastyczny i zarazem bardzo dziwny zespół. Kraftwerk jest raczej transcendentalną rzeczą, to coś na kształt mantry.Ta muzyka jest czymś innym, nie można jej porównywać do innych.

Co mogę powiedzieć o czasach popularności ,,Forever Young"? Na pewno to był miły okres w moim życiu. Płyta jest także jedną z najbardziej udanych rzeczy, jakie stworzyłem. Nie traktowałem wtedy muzyki zbyt poważnie i byłem bardzo zaskoczony, że byłem w stanie pisać piosenki. Nie było moim zamiarem, by stać się muzykiem, chciałem zostać malarzem. Studiowałem sztukę w Berlinie na przełomie 1977 i 1978 roku i gdy modna była muzyka punk, wszystkich ogarnęła nagle chęć tworzenia muzyki. Miałem znajomego, który mnie przekonywał, że o wiele prędzej można mieć powodzenie u dziewczyn, kiedy stoisz na scenie.

Teksty,które obecnie piszę, są bardzo poważne, czasami nawet dramatyczne. Biorę moje teksty naprawdę poważnie i czasami jestem trochę rozczarowany, że brak w nich nuty humoru.
Album wydany w roku 1994 nazwany został ,,Prostitute" (prostytutka).
Jako artysta, kiedy tworzysz i kiedy sprzedajesz to są dwie różne sytuacje. Kiedy tworzysz cokolwiek, nie tylko muzykę - to jest ta jedna rzecz. Ale kiedy ją sam promujesz, komercjalizujesz oraz sprzedajesz, to jest już jak prostytucja.

Zebrano na motywach wywiadów z Marianem Gold, całość połączył i podkoloryzował (jak zawsze) ROb.

01 - Never Get Out Of The Boat (Live Intro Piece)
02 - Sounds Like A Melody
03 - Ascension Day
04 - Euphoria
05 - Jerusalem
06 - New Horizons
07 - A Victory Of Love
08 - Beethoven
09 - Jet Set
10 - Dance With Me
11 - Wishful Thinking
12 - Big In Japan
13 - Forever Young

http://sharebee.com/1c32caa9

11 Comments:

Blogger TOM said...

Cześć Rob !
Twój adres mam na stałe w tzw. "ulubionych" ale dłuższy czas tu nie zaglądałem, siedziałem głównie na stronach z polską muzyką i filmami bo już w tej naszej TV to ja na prawdę nie mam co oglądać. Żadnym maniakiem kina nigdy nie byłem zawsze wolałem radio ale coś fajnego ma się ochotę przecież zobaczyć, choćby od czasu do czasu. A tu mam niespodziankę. Dzisiaj. Normalnie jakbym starego kumpla po latach zobaczył. Serio, cieszę się że wróciłeś - jak zwykle obok muzyki czekam na oryginalne teksty, również te kąśliwe i ironiczne. Widzę że sporo pracy włożyłeś, z chęcią posłucham Neny czy Flock of seagulls, zresztą prawie sami "ulubieńcy" z naszej dekady. Poza tym widzę że sporo przegapiłem - swoją drogą, cholerka jak ten czas leci.
Tomasz

sobota, 07 marca, 2009  
Blogger RObert POland said...

Witaj Tomaszu po przerwie.
Przyznaję, że i ja pościągałem ostatnio masę filmów (głównie z forum PEB), poza tym wyżywam się w CALL OF DUTY (gra wojenna), więc nie samą muzyką się żyje.

ROb.

PS. Fakt, jak widzę w ,,telewizorni" po raz pięćdziesiąty Mission Impossible albo Ze śmiercią jej do twarzy to co się dziwić, że człowiek w końcu zabiera się za ściąganie.

sobota, 07 marca, 2009  
Blogger artu said...

Vitay
? Ten sam, ale nie taki sam?
fajnie że znów jest pierwszy blog na jaki trafiłem w necie

a lot of satisfucktion

wtorek, 10 marca, 2009  
Blogger RObert POland said...

A witaj artu.kopę lat :)
Przy okazji dzięki za ,,podrzutki" jakie tu dzieki Tobie gościly (np. koncert Genesis w Polsce).
Pozdr i dzięki za odwiedziny

ROb

wtorek, 10 marca, 2009  
Blogger artu said...

Robert
masz pierwszą płytę C. C. Catch
w ape albo flac

środa, 11 marca, 2009  
Blogger RObert POland said...

Jedynie w mp3.
Podobno na torrentach nie tak dawno byla cala dyskografia w interesującym Ciebie formacie

ROb

czwartek, 12 marca, 2009  
Anonymous Anonimowy said...

Jeden z tych zespolow ktore ludzie pokochali za ierwszy album a pozniej niektorzy sluchali z przyzwyczajenia...
Fajne bylo Big In Japan i cala reszta ale czym dalej tym juz slabiej moim zdaniem.
Graja nadal ale publika wciaz najlepiej reaguje na te stare kawalki i nie ma sie co dziwic bo wiekszosc fanow to ci ktorzy niemal cwierc wieku temu sluchali Forever Young i dzis ta plyta kojarzy sie z tamtymi czasami.
Tylko smutno troche ze dawni idole grywaja w supermarketach albo na otwarciu lunaparku... Lub jada do Rosji gdzie zawsze moga liczyc na dobre przyjecie.
80sMan

czwartek, 12 marca, 2009  
Blogger JuuL said...

www.juulek.blogspot.com - video z koncertów Reggae/Ska/Punk... głównie :)

Pozdro!

piątek, 13 marca, 2009  
Blogger TOM said...

Kilka przemyśleń.
Zaserwowałeś dla mnie zupełną nowiznę - niejaki Richard Strange - powiem Ci, że nawet, nawet - miłe dla ucha, taki pop - czasem nawet przebojowy, otworzyłem za to oczy a raczej uszy gdy posłuchałem nieznanych mi wersji utworów A Flock of Seagulls - porównałem sobie z sesjami choćby Pseudo Echo czy B-Movie. Tu też bardziej surowo a więc mnie podrasowane. Dobre wersje. Przebój "I RAN" choć mam zakodowany z wersji płytowej też mi się podoba choć jak na razie wygrywa ta powszechnie znana. Ubawiłem się zaś twoim opisem do płyty niejakiej Neny. Ten krążek znałem tylko z wersji niemieckojęzycznej - obok Irgendwie, Irgendwo, Irgendwann "powala" mnie popowy przebój "It's All in the Game". Przyznam - nie wpadłem na podobieństwo do utworu Kinga - ale coś w tym jest. I to właśnie lubię - każdy "coś" tam zwalał od drugiego - trzeba umieć to robić inteligentnie choć z drugiej strony podobieństwa są czasem dziełem przypadku. No właśnie - ale czy w tej branży jest miejsce na przypadek. Hmm, to inna kwestia. Do koncertów jeszcze nie dobiłem - za to walczę ze swoim staruszkiem kompem-laptopem. Ma 4 lata i jak powiedział kumpel poszukaj jego następcy. A to błąd kalibracji mocy przy nagrywaniu płyt a to jakieś krytyczne błedy. Filozof by zapytał czy to akurat mnie musiało dopaść a nie kogoś innego ?
Dobrego wieczoru
Tomasz
PS
Też czekam na nowy Pet Shop Boys - dokładnie jak Ty - przestałem ich prawie słuchać w latach 90-tych z małymi wyjątkami karmiąc się coraz to bardziej "monsturalnymi" wersjami starych przebojów. Ciekawe jak teraz będzie.

sobota, 14 marca, 2009  
Anonymous Anonimowy said...

Kurna.... Ale oni wyglądają :))) Prawie klony Kononowicza w tych fajansiarskich sweterkach. Powinni chyba po tych koncertach w Rosji zostać tam na zawsze :))))

sobota, 18 kwietnia, 2009  
Anonymous Anonimowy said...

Wyglądają jak prawdziwi Germanie :)
Ale i tak ładniej się prezentują od żydków.
Tylko my, Polacy jesteśmy najpiękniejsi i najmądrzejsi

sobota, 18 kwietnia, 2009  

Prześlij komentarz

<< Home