niedziela, 2 stycznia 2011

(Bez)boleśnie o HURTS

Już w tym miesiącu (21 stycznia w Krakowie, 22 w Warszawie i 23 w Gdańsku) na koncerty  do naszego kraju przyjeżdża duet Hurts. Theo Hutchcraft (wokalista) oraz Adam Anderson (instrumenty klawiszowe, gitara) obwołani zostali jako największa sensacja i nadzieja muzyczna 2010 roku w wielu magazynach muzycznych.
Na pewno i Wy, gdziekolwiek się nie ruszyliście po portalach internetowych w zeszłym roku, byliście bombardowani reklamą ich albumu ,,Happiness". Osobiście przeszedłbym koło tej ,,zachęty" obojętnie i lekceważąco, ponieważ nachalna reklama działa na mnie wręcz odwrotnie, jednak dopiski w stylu ,,synthpop", i ,,powrót do muzyki lat 80tych", oraz image do złudzenia przypominający album Actually duetu Pet Shop Boys zdecydowały, że i ja złapałem się jak ryba na haczyk.

Po obejrzeniu i przesłuchaniu utworu Wonderful Life nie odczułem żadnej, nawet najmniejszej ekstazy. Powiem więcej - czułem się oszukany, bo dla mnie było to żerowanie na latach osiemdziesiątych i zwyczajne wykorzystanie słuchacza, lubującego się w tamtej epoce.
Ile jest prawdy o duecie,  którym tak zachwyca się wiele osób? Zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest to celowy chwyt marketingowy, który narzuca nam stary numer ,,Tego słuchaj, to jest teraz modne,a  jeżeli na Ciebie to nie działa, musisz iść do lekarza".

Wybaczcie moje wątpliwości, ale w przypadku duetu HURTS podejrzewałem przez długi czas ,,ściemę". Jak to możliwe, by dwóch bezrobotnych, bez prawie żadnej długiej przeszłości i kariery muzycznej, wyskoczyło ,,ni z gruchy ni z pietruchy" albumem, który zrobił z nich w krótkim czasie gwiazdy światowego formatu. Podczas, gdy inni dwoją się i troją, by wydać jakiś ,,meganiedościgniony materiał" (wliczając w to wykonawców  z bogatą przeszłością muzyczną) nagle dwóch dwudziestoparolatków zamiata konkurencję pod dywan, przynosząc im wstyd na listach przebojów.

Przetrząsając internet oraz zaglądając w papierowe magazyny muzyczne próbowałem doczytać, jak to w ogóle się stało. Nie znalazłem jednak żadnej ,,ściemy", by te wszystkie wywiady o tym, że niby muzycy ,,tacy biedni" i  mieszkający pod jednym dachem (Adam Anderson wylądował w końcu na bruku i jako bezdomny zamieszkał w domu Theo) były sprytną kampanią, usiłującą wzbudzić nutę współczucia dla dwójki ,,świeżaków". Chociaż ich eleganckie ciuchy (ech, te piękne marynarki), zaprzeczają temu, że panowie niedawno byli bez grosza przy du... szy.

Powyższe słowa traktujcie jako jedynie moje przemyślenia. To co się dzieje w branży muzycznej, ma różne oblicza i należy faktycznie przez sporo rzeczy się ,,przekopać", by się upewnić, jak to jest naprawdę .
Cóż - dowodów, potwierdzających moją teorię nie znalazłem.  Wydaje się więc, że naprawdę HURTS obdarzeni są sporym talentem, którym po prostu sprzyjał łut szczęścia. Wykorzystali coś jeszcze - modę na brzmienie z lat osiemdziesiątych oraz promowanie się poprzez ostatnią technologiczną rewolucję ludzkości, czyli internet.

Marketing wirusowy i reklama szeptana stały się potężnym narzędziem w promocji muzyki. Na dodatek dostępnym dla każdego - od gwiazd po zupełnie nieznanych wykonawców. I nieomal za darmo. Zamiast spektakularnej reklamy - pomysł na zaintrygowanie odbiorców, zamiast bijącej po oczach z gazet nazwy - zachęta dla fanów, aby sami poszukali więcej o usłyszanym kawałku czy obejrzanym klipie i przekazali informację znajomym.

Brytyjski dziennik "Guardian" tylko w pierwszych tygodniach nowego roku doliczył się kilku bardzo spektakularnych przykładów takiej aktywności. Wymieniany wśród kandydatów na gwiazdy roku 2010 manchesterski duet Hurts trafił na pierwsze strony muzycznych gazet, zamieszczając na swojej stronie jedno czarno-białe zdjęcie i jeden skromny wideoklip do utworu "Wonderful Life". Jego strona internetowa to tak naprawdę tylko zwrotny link do MySpace'a. Strategia ryzykowna, ale jak widać, się opłaciła.


żródło :Tak się zmienia promocja muzyki
               Szczęściarze z Manchesteru 

Duet HURTS na swoim debiutanckim albumie ,,Happiness" nawiązuje do  kompozycji muzyki synthpop z lat osiemdziesiątych, wzorując się także na scenie gejowskiej, do której zaliczani byli np. Bronski Beat. Chociaż panowie zarzekają się w wywiadach, że nie są homoseksualistami, nawet jeśli jeden z nich mieszka na Canal Street - ulicy położonej w gejowskiej dzielnicy Manchesteru, oraz jest (albo był) stałym bywalcem lokalnych barów z darmowymi drinkami - to duet zyskał popularność w środowisku ,,panów lubiących panów".
Duet niejako walczy z ,,duchami przeszłości", jakimi byli wykonawcy wywodzący się z Manchesteru. Obecna scena muzyczna zdecydowanie różni się od tej, która istniała jeszcze trzydzieści lat temu. Wiele grup, na których ciąży dziedzictwo dokonań zespołów z tego miasta, zbyt mocno trzyma się starego schematu, które znajduje swoje odbicie w twórczości.
HURTS postanowili odważyć się na zaprezentowanie czegoś innego niż Oasis, Happy Mondays czy Joy Division. Ich muzyka to mało rockowe granie, ich brzmienie skierowane jest przede wszystkim dla miłośników muzyki pop - jednak nie tak prostackiej i mdłej, jakby się na początku wydawało.

Większość kompozycji duetu otrzymało swój ostateczny kształt  nie w Manchester, lecz w Göteborg (Szwecja), ponieważ mieszka tam producent płyty ,,Happiness". Jak opowiada wokalista Theo Hutchcraft w jednym z wywiadów - chcieli nagrać piosenki w ciemniejszej atmosferze, innej niż Manchester. Nagrań dokonano w opuszczonej stacji radiowej, w gmachu posiadającym około pięćdziesiąt pokoi. Wszystkie były niewykorzystane, z wyjątkiem tego, w którym przebywali muzycy.
,,Budynek sprawiał przygnębiające wrażenie" - mówi Theo - ,,Czuliśmy się w nim jak bohaterowie filmu ,,Ghostbusters" (Pogromcy duchów) w opuszczonej siedzibie straży pożarnej. Na zewnątrz minus dwadzieścia stopni, a my mieliśmy tam spędzić kilka miesięcy. Tak naprawdę trwało to dwa i pół tygodnia. Zupełne szaleństwo - byliśmy zupełnie odizolowani od świata, otoczeni śniegiem w tym zimnym budynku. Na początku idea brzmiała romantycznie, dlatego zdecydowaliśmy się tam pracować".

Album wydano 6 września 2010 roku i otrzymał mieszane recenzje od krytyków muzycznych. Niektórzy żartowali, że o wiele ciekawsza niż ich muzyka jest opowieść o tym, jak zyskali sukces za pomocą internetu. Dorian Lynskey w magazynie Q  napisał, że duet ,,żle odrobił lekcję z tematu ,,lata osiemdziesiąte", nazywając płytę ,,przygnębiająco zwykłą wiązanką z przekwitłymi melodiami przyobleczonymi w tekstowe komunały od których czuć stęchliznę".

Pomimo tych prztyczków w nos, z jakich przecież słyną brytyjscy krytycy, duet nie uskarża się na brak odbiorców. Zadomowili się zarówno u miłośników brzmień lat osiemdziesiątych, jak i u gospodyń domowych do lat pięćdziesięciu włącznie. Ich wygląd zdecydowanie pomógł w zdobyciu powodzenia u pań, a nawet i u panów (wokalista mówi, że na ich koncerty przychodzi sporo homoseksualistów, dodając, że na każdym kroku słyszy, że wygląda jak Luke Goss  z popularnego w latach 80tych zespołu BROS).

Popularność duetu nie ominęła także naszego kraju. Już wkrótce - 21 stycznia w Krakowie, 22 stycznia w Warszawie i 23 stycznia w Gdańsku HURTS zagra na żywo dla polskiej publiczności.

http://www.informationhurts.com/pl/home/

5 Comments:

Blogger jacyk said...

Z tą promocją to jest fakt i w ich przypadku taki marketing się opłacił. Trochę niedopowiedzeń, lekka tajemnica, czarno białe zdjęcia i pierwsze video. No i ten wygląd, chłodny "look", koszule i garnitury + fryzury , to wszystko ma swój efekt i się sprzedaje.
Ja daję im szansę na pokazanie co potrafią, czyli czekam na drugi album i zobaczymy czy to tylko sezonowy hit czy też coś wiecej.

Oprócz Hurts moją drugą nadzieją na rok 2011 jest zespół Mirrors, czyli support OMD z koncertów w 2010 roku. Podobny image jak Hurts.

Już niedługo nowy album White Lies - rok 2011 zaczyna się obiecująco:)

poniedziałek, 03 stycznia, 2011  
Blogger jacyk said...

White Lies - Ritual 2011 zapowiedź:

http://www.youtube.com/watch?v=-y65aFZQ2R0&NR=1

enjoy:)

poniedziałek, 03 stycznia, 2011  
Blogger gjon said...

ta płytka ma jednak coś w sobie. przesłuchałem ja kilka razy i mimo ciągłego negatywnego nastawienia, udało się tym dźwiękom przebić jakoś do mojego serca. tyle że tym co wydaje się z pozoru piękne, trudno się zafascynować. po prostu lubię te ich nafaszerowane osłuchanymi już motywami utwory, bo poskładali to naprawdę dobrze. brak w tym jednak obiecywanej wszędzie namiętności.

PS. wreszcie Cię znalazłem Robert, wreszcie. i to dzięki blogowi Jacyka, który też kilka dni temu znowu znalazłem w sieci. tyle radości...

piątek, 11 lutego, 2011  
Anonymous Anonimowy said...

Żenująco płytki album.
Triumf formy nad treścią.
Dodajmy - formy wyjątkwo miałkiej.

Ładne buzie, kosztowne stroje i bezczelna (a nic nie wnosząca do idiomu pop), niby melancholijna stylizacja a la Pet Shop Boys + zero natchnionych melodii = duecik Hurts.

Pełni ognia Mirrors - zasłuchani w Joy Division i Kraftwerk - także są boleśnie wtórni, ale piszą stokroć lepsze piosenki.

Jeśli tak wyglądają 'nadzieje' pop 2010/2011 - wracam do mojego ukochanego Johna Foxxa, Propagandy oraz duetu Tennant/Lowe. Że o DAF nie wspomnę.

Pozdrawiam Autora
[Paweł Łopatka]

środa, 16 marca, 2011  
Blogger Unknown said...

nadmuchana pustka.

wtorek, 05 kwietnia, 2011  

Prześlij komentarz

<< Home