sobota, 15 stycznia 2011

Vienna

15 stycznia 1981 roku firma płytowa Chrysalis wydała singel ,,Vienna" zespołu Ultravox. Piosenka została napisana przez cały zespół oraz wyprodukowana przez niemieckiego kreatora elektro o nazwisku Conny Plank.
Warren Cann, perkusista Ultravox wspomina, że utwór ten powstał bardzo szybko. Osobiście zazdroszczę muzykom, którzy potrafili w przeciągu paru godzin skleić z kawałków utwór, który na wiele lat staje się jednym z hymnów w swoim gatunku muzycznym.

Po złożeniu nagrania ,,do kupy", cały zespół zdawał sobie sprawę, że ,,Vienna" jest jednym z najmocniejszych utworów. Wiedzieli już o tym słuchacze, którzy zapoznali się z całym albumem o tym samym tytule. Muzycy Ultravox mieli ustalone, że kompozycja będzie trzecim singlem, jednak na początku wytwórnia płytowa Chrysalis miała ,,opory". Uważano, że nagranie trwa zbyt długo i jest powolne. Nowemu wokaliście zespołu, którym został Midge Ure, udało się ich w końcu przekonać, że singel ,,Vienna" poradzi sobie na listach przebojów. W towarzystwie charakterystycznego video, które wiele osób nazywało ,,mini- filmem" ( w tamtych czasach teledyski opowiadające jakąś historię nie były pospolite, jak teraz), piosenka stała się jednym z największych przebojów Ultravox, utrzymując 2 miejsce na brytyjskiej liście przebojów. Do legendy przeszła już historia o ,,zablokowaniu" pierwszego miejsca przez Joe Dolce, który swoim nagraniem ,,Shaddap You Face" uniemożliwił grupie Ultravox, by zostali ,,numerem jeden". Chris Cross - basista grupy, wspomniał w magazynie MOJO (luty 2009), że nagranie ,,Shaddap You Face" strasznie denerwowało Midge Ure`a. Cross ze swojej strony dodał, że w przeciwieństwie do Midge`a bardzo tą piosenkę lubi.

Minęło już trzydzieści lat od wydania singla Vienna - osobiście pokusiłem się na wspomnienie tej piosenki i sprawdzenie, ile czaru i klimatu pozostało w niej od czasu debiutu. Postanowiłem także odpowiedzieć sobie na pytanie, czy kompozycja naprawdę zasłużyła sobie na to, by zostać okrzykniętą jedną z czołowych przedstawicielek nurtu new romantic (pomijając fakt, że Ure by się z tym szufladkowaniem na pewno nie zgodził). Przystępuję zatem do analizy nagrania.

Utwór rozpoczyna Warren Cann, obsługujący perkusję, oraz klasyczny Roland CR-78 CompuRhythm - elektroniczne urządzenie, w którym były już gotowe, zaprogramowane rytmy. Na pewno niejeden z nas podkręcał sobie basy, by się przekonać, jak domowe głośniki dają sobie radę przy tych uderzeniach. Powolny, powtarzający się rytm sprawia, że słuchacz bardzo szybko przyswaja sobie ten tajemniczy klimat i czeka na rozwinięcie nagrania. Same uderzenia brzmiałyby zbyt płasko, postanowiono więc dodać też pogłos, który niczym echo odbija się to z lewej, to z prawej strony.
Następnie spokojnie, prawie nieśmiało, by nas nie spłoszyć wchodzi głos Midge Ure`a. Jeszcze jesteśmy omamieni łagodnym nastrojem, naiwnie oczekując ballady układającej nas do snu. Gdzieś w oddali przewija się dżwięk brzmienia z syntezatora, którego ,,miauczenie" wypełnia ciszę, jednocześnie nie konkurując z wokalistą.
Nagle odzywa się dżwięk przypominający organy, podkręcone do granic możliwości. Tu już rozpoczyna się walka na śmierć i życie o pierwszeństwo:) Midge Ure podnosi swój głos, pokazując syntezatorowi, że łatwo swojej skóry nie sprzeda i udowadnia, że początkowa nieśmiałość i senność to tylko pozory. Kompozycja nabiera barw dzięki stylowej grze na pianinie, którego specyficzne brzmienie do dziś pozostało znakiem rozpoznawczym zespołu.
Po refrenie znowu się odzywa automat perkusyjny, tym razem nawiązuje do nagrań zespołu Kraftwerk. Dżwięk, przypominający syczenie, to już zasługa samego Conny Planka, który także ,,majstrował" przy tej kompozycji.
Brzmienie ,,otaczające" zostaje wzbogacone o klawisze. Conny Plank z doświadczenia wiedział, by nie przesadzić z ,,bajerami" i postawił na minimalizm. Słynny grecki filozof Platon kiedyś powiedział, że ,,Piękno stylu i harmonia, i elegancja, i rytm, wynikają z prostoty" i jego słowa znakomicie pasują do analizowanego nagrania. Nie doświadczamy tutaj melodii napakowanej efektami, często mającymi za zadanie maskowanie ułomności utworu, oraz jak to w obecnej muzyce popularnej ma miejsce - dobijania jej zbędnymi wstawkami dżwiękowymi. ,,Przesolenie zupy" dałoby wręcz niestrawną i godną politowania tandetę, po której skosztowaniu wszyscy musielibyśmy iść na zwolnienia lekarskie.
Przechodzimy do części trzeciej utworu - to coś, na co wielu czeka. Przysłowiowa ,,kropka nad i", szczegół, który wyróżniał ten utwór od reszty ,,melodyjek" na liście przebojów. Spotykałem się z wieloma określeniami: ,,przyspieszacz" ,,punkt kulminacyjny" ,,wyrwanie ze snu..." Nieuchronnie do głosu dochodzi zmiana tempa, która powodowała, że miałem ciarki na plecach, mogę nawet powiedzieć o stanie euforii i jakiegoś religijnego uniesienia.
Wraz z szybszymi uderzeniami, solowy popis daje Billy Currie i jego elektryczne skrzypce. Dla wielu jest to magiczny moment. Fragment działa orzeżwiająco jak woda (byle nie z saturatora!), natomiast dżwięk klawiszy, niczym wodospad rozbija zwariowane krople elektronicznej ekstazy na głowach oszołomionych słuchaczy.

Na sam koniec otrzymujemy pompatyczny nastrój rozbrzmiewający jak elektroniczna symfonia, w której wokal Ure`a, wspomagany jest przez rozedrgany klekot instrumentów klawiszowych, oraz uroczyście kończące dzieło trzykrotny dżwięk wydawany przez talerze muzyczne - to wszystko już oczywiście po powrocie do ,,normalnego" tempa utworu.
Dla takich nagrań warto było zostać romantykiem. Po pierwszym zetknięciu się z kompozycją ,,Vienna" czułem, że nie słyszałem przed chwilą jednej z wielu zwyczajnych piosenek, puszczanych po pięć razy dziennie w radio. Takie utwory zapadały głęboko w pamięć, dzięki swojej niczym nieskrępowanej i odważnej budowie. Mogę tylko z uznaniem pokręcić głową i wyrazić swój podziw, że potrafiono tak wiele emocji umieścić w paru minutach nagrania.

9 Comments:

Anonymous Anonimowy said...

Vienna-ojjjjjj to był strzał w dziesiątkę zespołu Ultravox oczarował mnie i równieśników...teraz dziś po 30 latach mam okazję spotkać ich..po latach na kursie związanym z pracą zawodową ...ojjjj zagadam czy są wierni fani po dzis dzień..??? mam nadzieję...!!! pozdrawiam z 3 miasta Johan1967

sobota, 15 stycznia, 2011  
Blogger Unknown said...

ROBERT - Viena to dla mnie najważniejszy utwór w historii muzyki - to od niego na poważnie zainteresowałem się dźwiękami.
Twoja analiza - genialna - bardzo rzadko spotykamy się obecnie z takim podejściem do odbioru utworów - gratuluję i dziękuję

sobota, 15 stycznia, 2011  
Blogger oDMienioNY said...

Dla mnie osobiście to jeden z najważniejszych utworów w życiu, gdyż od niego rozpocząłem świadomie i na poważnie słuchać muzyki.
W moim odbiorze jest to kompozycja doskonała i kompletna, a więc utwór o zróżnicowanej strukturze, zmieniającym się tempie, niepowtarzalnie pięknej melodyce, doskonałej aranżacji ( idealne dopasowanie dobranych instrumentów i brzmień tworzących jedyny w swoim rodzaju nastrój ), przepięknej przestrzeni dźwiękowej i zaśpiewany przez wokalistę Midga Ure`, a którego uwielbiam.
Po tych 30 latach mogę stwierdzić, że jestem szczęściarzem, że udało mi się "stracić muzyczne dziewictwo" właśnie przy tych dźwiękach, cieszy mnie to że właśnie takie brzmienia ukształtowały moją muzyczną wyobraźnię i wciąż urzekają niesamowitymi emocjami kryjącymi się w tych niecałych 5 minutach muzycznej uczty.

sobota, 15 stycznia, 2011  
Blogger Ylo said...

Popieram przedmówców. Dla mnie również to jeden z najważniejszych utworów w historii muzyki. Jest kapitalny. Majstersztyk pod każdym względem. Klip również bardzo mi się podoba, ponieważ doskonale oddaje klimat. Pamiętam, kiedy pierwszy raz usłyszałam "Wiedeń". Ciemno, cisza i nagle z głośników popłynęły te dźwięki. Coś niesamowitego!

Pozdrawiam :)

sobota, 15 stycznia, 2011  
Anonymous Anonimowy said...

Witam do dzisaj czuje ten dreszcz przeszywajacy mnie, kiedy tylko slysze ten utwor oraz inne z tego kregu nie moge wyzbyc sie uczestnictwa w muzyce BEZ NEW ROMANTIC nie ma czego szukac w zyciu, bardzo czesto powracam do lat 80(co drugi utwor). Ten nurt muzyki zostanie na wieki w mojej pamieci. Chociaz obecnie mieszkam w UK nie jestem dzisiaj w stanie pojechac do Londynu i zobaczyc na wlasne oczy oraz uslyszec tego wszysttkiego co sie wydarzy w klubie Blitz. Chociaz jest to tylko jakies 40 mil, ale czas nie pozwala mi na to. Troche za pozno dowiedzialem sie o tym przedsiewzieciu bo na pewno inaczej ustawilbym swoj grafik pracy na ten dzien. Chociaz nie wiem jak mialbym sie ubrac i umalowac na mozliwosc wstepu do tego klubu, ale jest czas aby to nadrobic w pozniejszym okresie. Pozdrawiam Ciebie Robercie za wklad pracy zwiazany z prowadzeniem tego Bloga oraz wszystkich odwiedzajacych.
Witek

sobota, 15 stycznia, 2011  
Blogger peiter said...

Chyba najlepszy kawalek Ultravox - chociaż nie mój ulubiony. Napewno jeden z najmocniejszych kawalkow lat 80tych, choc nie najważniejszy w historii muzyki.
Jezeli chodzi o znaczenie w historii 80's - pierwszeństwo przyznaję Fade To Grey.

sobota, 15 stycznia, 2011  
Anonymous Anonimowy said...

Mysle ze wielu ludzi w Polsce na haslo Ultravox ma skojarzenie Taniec Ze Lzami W oczach... Jednak ten utwor cieszyl sie wiekszym powodzeniem niz Wieden.
No i to wlasnie kiedys teledyski opowiadaly historie a nie odwrotnie.
W moim rankingu Vienna jest wysoko ale jednak za Fade To Grey, Europe After The Rain czy Save A Prayer...

niedziela, 16 stycznia, 2011  
Anonymous Anonimowy said...

Midge Ure przyznał kiedyś, że "Vienna" był zainspirowany utworem "The Electrician" zespołu Walker Brothers (http://www.youtube.com/watch?v=RnLfST5Avqs) i rzeczywiście mimo odmiennej linii melodycznej "Vienna" brzmieniowo i strukturalnie wiele zawdzięcza temu utworowi. Poza tym na początku lat 80. Ure sugerował, że inspirował go także Gustav Klimt i wiedeńska secesja, ale wiele lat później stwierdził w wywiadzie dla "Rollins Stone'a": "I lied to the papers about at the time: the Secessionists and Gustav Klimt, whatever. I didn't know about any of that stuff. I wrote a song about a holiday romance, but in this very dark, ominous surrounding". W swojej autobiografii "If I Was..." z 2004 roku Ure pisze o piosence w podobnym duchu: ""Vienna" was a love song, the story of a holiday romance, about going to a beautiful place and meeting someone special”.

Adam X

poniedziałek, 17 stycznia, 2011  
Blogger RObert POland said...

To dobrze, że Ure się przyznał, że kiedyś kłamał w wywiadach :)
Widocznie sumienie go dręczyło...
Natomiast o nagraniu, które było inspiracją dla Vienny nic nie wiem, zaraz będę musiał sobie posłuchać.

Z innej beczki: Ure też się kłóci obecnie w wywiadach, że francuskie słowa w Fade To Grey są jego pomysłu, a nie Steve`a Strange - tamten mówi, że to kłamstwo... no i weż bądż tu mądry. Myślę, że Midge jak prawdziwy Szkot, musi czasami trochę ściemniać :)

ROb

poniedziałek, 17 stycznia, 2011  

Prześlij komentarz

<< Home